Koniec tygodnia nastał zaskakująco szybko. Piątkowe lekcje były doprawdy męczące, a perspektywa zbliżającego się bankietu napawała mnie niemałą irytacją. Mimo niedawnego przejawu dobroci z jego strony przez ostatnie kilka dni był znów nie do zniesienia, czym przechodził samego siebie. Uparcie starałam się trwać w postanowieniu pomocy czerwonowłosemu, jednak on bardzo mi to utrudniał. Mimo kilku zalet jakie płynęły z tego człowieka i przyciągały mnie ku niemu - nie lubiłam go. Czułam, jak z premedytacją odpycha mnie od siebie, nie pozwala się zbliżyć. Odetchnęłam głęboko i odłożyłam szkolne buty do szafki, tym samym wyjmując czarne trampki. Tą czynność przerwał mi dźwięk przychodzącej wiadomości.
Od: Kotaro 15:24
Asia-chaaaaaan! Trening, trening! Pójdziesz ze mną? Obiecałaś! Na 17! (づȍᗜȍ)づ
Westchnęłam głośno uśmiechając się pod nosem. Przerzuciłam torbę przez ramię i odpisałam na wiadomość.
Do: Kotaro 15:25
Oi, oi! Jeszcze na nic się nie zgodziłam!
Masz szczęście za wspaniały dar używania proszących emotikon. Stawię się o wyznaczonym czasie!
Obejrzałam się za siebie upewniając się, że niczego nie zostawiłam i ruszyłam do domu w wyjątkowo sprzyjającym humorze.
Z daleka poznałam zbliżającą się postać z zaraźliwym, szerokim uśmiechem na ustach. Podszedł do mnie obejmując na przywitanie. Z przyjemnością wąchałam świeży, męski zapach szarego swetra. Takie czynności były u nas na porządku dziennym. Poczochrałam go po czuprynie stając wysoko na palcach po czym ruszyliśmy w stronę szkoły rozmawiając o minionym dniu. Jak się spodziewałam, Kotaro opisał swój dzień jako perfekcyjny, wręcz wystrzałowy i najlepszy w swoim rodzaju. Jak każdy opisywany przez niego dzień. To niesamowite jak łatwo przychodziła nam rozmowa oraz jak swobodnie się przy nim czułam. Minął miesiąc, a ja już traktowałam go jak brata. Zaśmiałam się z własnych myśli, na co chłopak zwrócił na mnie pytające spojrzenie. Pokiwałam przecząco głową i skierowałam się na halę sportową ciągnąc go za rękaw.
Pomieszczenie, w którym nasza szkolna drużyna koszykówki prowadziła treningi było bardzo profesjonalnie zbudowane i wykończone. Sala była duża, mogąca spokojnie pomieścić dwa składy rozgrywające mecz, trybuny pięły się ku górze rzędami kolorowych, małych siedzisk. Mimo wczesnej pory na hali poruszało się kilku zawodników, co chwila trafiając do kosza. Hayama, który poszedł się przebrać, właśnie ustał koło mnie posyłając swój pełen optymizmu uśmiech. Wziął głęboki oddech, po czym krzyknął głośne "Hej". Jak na zawołanie kilka osób odwróciło się do nas patrząc przez chwilę z zaskoczeniem, po czym podbiegli witając się szczerze.
- Waaa, wiec to Ty jesteś dziewczyną Kotaro! - odezwał się wysoki chłopak z długimi, czarnymi włosami. Aby na niego spojrzeć, musiałam wysoko zadrzeć głowę. - Nie żartowałeś, bardzo ładna! - tym razem zwrócił się do blondyna.
Patrzyłam na nich oniemiała. Ja? Dziewczyna Kotaro? Już miałam zaprotestować, kiedy chłopak wypiął dumnie pierś i potwierdził ich słowa obejmując mnie ramieniem. Nie miałam pojęcia co się właśnie działo, lekko zbiło mnie to z pantałyku. Gorączkowo rozważałam co odpowiedzieć, próbując uspokoić myśli. Mimo lekkiego zawahania odpowiedziałam, co nie wydało im się podejrzane, mogli by przecież pomyśleć, ze się zawstydziłam. Uśmiechnęłam się do nich przyjaźnie.
- Veal Joanna - przedstawiłam się - cieszę się, że mogę was w końcu poznać. Kotaro dużo mi o was opowiadał. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Mibuchi Reo! Bardzo miło mi Cię poznać! Nawet już mówicie sobie po imieniu, to takie...
- Co to za zbiorowisko? Czemu nie trenujecie? - Akashi zmierzył nas chłodnym spojrzeniem
- Sei-chan! Kotaro właśnie przedstawił nam swoją nową dziewczynę! - Obwieścił czarnowłosy radośnie. Spojrzenie Akashiego stało się jeszcze bardziej zimne.
- Kotaro, piętnaście okrążeń wokół boiska. Skoro masz czas na takie głupoty to wykorzystaj go lepiej.
- Ale... - zaczął.
- Dwadzieścia - powiedział dobitnie Akashi, a Hayama jęknął cicho zabierając się do wykonania polecenia. Reszta również chwyciła piłki i pomaszerowała do kosza.
- Czemu byłeś dla niego taki ostry, Akashi? - spytałam ze złością, pomijając sufiks.
- Usiądź na trybunach.
- Co? - zwrócił na mnie spojrzenie wyprane z emocji
- Nie będę się dwa razy powtarzał - oznajmił chłodno. Nadęłam policzki w geście odczuwanej irytacji i prychnęłam niczym rozjuszona kotka. Popatrzyłam na niego gniewnie na co chłopak uniósł jedną brew ku górze, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Sei-chan - powiedziałam zaczepnie - nie musisz być przecież zazdrosny!
- Słucham?
- "Nie będę dwa razy powtarzał" - powtórzyłam za nim, krzyżując ręce na piersiach próbując skopiować jego wzrok. Gdy kącik jego ust uniósł się ku górze wiedziałam, że mi się nie udało.
- Popracuj nad poczuciem humoru. Ja zawsze wygrywam - popatrzył na mnie z rozbawieniem, po czym odwrócił, machając dłonią. Stałam chwilę oniemiała po czym uśmiechnęłam w myślach.
- Oczywiście, Sei-chan! - ukłoniłam się i z nieskrywanym zadowoleniem udałam się na trybuny, by obejrzeć trening pierwszego składu klubu koszykówki liceum Rakuzan. Wstąpiła we mnie nowa nadzieja. Czy Akashi właśnie uchylił mi rąbek swojej duszy?
Przyglądałam się grającej drużynie, huk jaki towarzyszył odbijaniu się piłki od podłoża odbijał się echem po całej sali. Z zapałem oglądałam starania zawodników. Szybkość, z jaką Hayama kozłował była powalająca. W zastraszającym tempie potrafił wyminąć przeciwnika i z łatwością trafić do kosza. Mibuchi, którego poznałam po wejściu do pomieszczenia, potrafił wymusić faul na przeciwniku, a gdy rzucał, jego przeciwnik nie był w stanie oderwać stóp od ziemi. Jednak prawdziwym fenomenem i największą atrakcją dzisiejszego wieczoru było oglądanie gry Akashiego. Jego wzrok mroził, perfekcyjność aż z niego kipiała. Jeśli kiedyś w to wątpiłam, teraz byłam pewna. Był absolutny. Zmuszał przeciwnika do padnięcia na kolana, jakby korzył się przed nim - Panem. Mój mózg nie był w stanie tego pojąć.
- I jak Ci się podobało, Asia-chan? - spytał zadowolony Kotaro, gdy wyszedł mi na spotkanie z szatni świeży i pachnący po niedawnym prysznicu.
- Chcesz mi coś wyjaśnić, Kotaro? A może powinnam się zwracać per "kochanie"? - spytałam próbując ukryć małe niezadowolenie. Chłopak zaczerwienił się i odkręcił, drapiąc ze zdenerwowania po głowie.
- Przepraszam, Asia-chan... To głupie, wiem! Ale... Ugh... - zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- No? - ponagliłam.
- To... Ale nie pogniewasz się, co? - skierował na mnie rozżalone spojrzenie pełne pokory, na co tylko zgromiłam go wzrokiem, żądając natychmiastowych wyjaśnień. - No... To był zakład - jego uśmiech przygasł - założyłem się z chłopakami, że w przeciągu miesiąca znajdę sobie dziewczynę.
Rozdziawiłam usta w zaskoczeniu. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale to spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Byłam wręcz niesłychanie zła na taki obrót sprawy. Nie pozwalając, by emocje wzięły górę odetchnęłam głęboko i policzyłam w myślach do dziesięciu próbując się uspokoić.
- Więc... Cała ta nasza przyjaźń to tylko pic na wodę? - spytałam nieco zbyt oschle, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że wszystko zaczyna mnie opuszczać. Powrót do przeszłości, przyjaźń dla korzyści, nie dla wewnętrznej potrzeby i czystego zaufania. Wyrolowanie, porzucenie. Niewidzialne dłonie zaciskały się na moim gardle powodując łapczywą próbę złapania oddechu, łzy powoli wzbierały w oczach.
- Asia-chan, ale...
- Zamilcz! - wykrzyknęłam - znasz mnie lepiej, niż ktokolwiek inny, prócz Kin! Każdą moją pieprzoną tajemnicę, skrywaną głęboko w duszy! Myślałam, że to coś dla Ciebie znaczy!
- Pozwól mi...
- Nie wiem czy chcę tego słuchać, Hayama! - otworzył szerzej oczy, wyglądał jakby właśnie dostał cios w policzek - Czy to właśnie był Twój świetny plan? Wedrzeć się w moje życie, zawiązać naszą przyjaźń a potem po prostu oznajmić, że to wszystko dla zakładu? To był twój świetny...
- VEAL! - krzyknął, doprowadzając mnie tym do zamilczenia. Oddychał głęboko i miarowo, mierząc mnie wzrokiem - próbuję Ci to wyjaśnić! Myślałem, że trochę lepiej mnie znasz! Nasza przyjaźń nie była dla żadnego głupiego zakładu! Poznałem Cię i naprawdę polubiłem, do cholery! Nie Ty miałaś być tą, którą miałem im przedstawić, ale tak bardzo pochłonąłem się znajomością z Tobą, że zupełnie wyleciało mi to z głowy, rozumiesz? - patrzyłam na niego nie mogąc wydobyć z siebie jakiegokolwiek słowa - Rany, kobieto. To straszne, że doprowadziłaś mnie do takiego stanu. Przepraszam za to - dodał z uśmiechem podchodząc do mnie i chwytając w ramiona. Trzęsłam się nieznacznie, czując to pogładził moje włosy i mocniej do siebie przytulił.
- Ja... Ja przepraszam, po prostu...
- Tak, wiem, wiem. Mogłem porozmawiać o tym z Tobą wcześniej...
- No proszę, proszę. Pierwsza kłótnia zakochanych? A może jednak nie zakochanych? - usłyszałam za sobą pełen jadu głos. Odwróciłam się i wbiłam wzrok w heterochromiczne tęczówki.
- Um, Sei-chan... Nie wiedziałem, że tu byłeś.
- Bo nie byłem. Waszą kłótnię słuchać na kilometr - popatrzył na mnie, a na jego twarzy wykwitł podły uśmiech, który zadziałał na mnie jak dolanie benzyny do rozżarzonego węgla. - Żałosne - dokończył, dolewając oliwy do ognia. Nie wytrzymałam.
- PSYCHOPATYCZNY , wyziębiały DUPEK z wygórowanymi ambicjami i przerostem ego ponad swój wzrost! - krzyknęłam, wyzbywając się tym, jak sądziłam, wszelkich szans na powodzenie własnego planu oraz własnej złości. Odkręciłam się na pięcie i pobiegłam przed siebie, nie oglądając się na oniemiałe twarze chłopaków. Emocje skrywane głęboko w sercu z niesamowitą siłą eksplodowały, dałam upust złości kłębiącej się od lat. Miałam ochotę rozwalić pół miasta własnymi rękoma oraz krzyczeć w niebo głosy. Miałam dość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz