Obudziły mnie
oślepiające promienie zimowego słońca przedzierające się siłą przez
zasunięte rolety. Nie mogąc dalej znieść oślepiającego światła uchyliłam
nieznacznie powieki i zlustrowałam pomieszczenie, w którym się
znajdowałam. Biel ścian oślepiała, a poza łóżkiem, na którym leżałam i
małą szafką przy której stało krzesło nie było tutaj nic. Wypuściłam ze
świstem powietrze, sycząc cicho z bólu. Zacisnąwszy zęby podniosłam się
do siadu i na tyle, na ile pozwalała mi swoboda ruchu obejrzałam swoje
obrażenia. Od nadgarstka aż po łokieć moja ręka obwinięta była bandażem,
a na środku przebijała się zaschnięta, bordowa krew. Uniosłam dłoń, by
koniuszkami palców dotknąć swojej twarzy, na której również były
opatrunki. Wszystkie emocje z niedawnego zdarzenia opadły, a ja sama
byłam zdziwiona swoją spokojną postawą. Najwidoczniej mój mózg uznał, że
co było, to minęło i nie ma co roztrząsać. Zerknęłam na zamknięte drzwi
słysząc za nimi poruszenie. Nikt jednak nie wszedł do środka, więc
zsunęłam się delikatnie z łóżka. Pod nim stały moje domowe kapcie,
których z reguły nie używam, a na krzesełku stała mała czarna torba
podróżna. Wsunęłam bose nogi w czarne kapcie i zajrzałam do niej z
ciekawości. W środku znajdowały się moje ubrania. Tak więc wychodzi na
to, ze wszyscy zostali poinformowani. Zerknęłam na wiszący na ścianie
kalendarz. Świadomość, że przespałam dwa dni spowodowała, że
zmarszczyłam w niezadowoleniu brwi. Wyciągnęłam z torby długi granatowy
szlafrok i założywszy go, dyskretnie wyjrzałam za drzwi. Oprócz
pielęgniarki pchającej wózek inwalidzki skierowanej tyłem do mnie na
korytarzu było pusto. Naprzeciw sali, w której byłam tymczasowo
zakwaterowana znajdowała się łazienka. Ucieszona wymknęłam się do niej i
zgrabnie wsunęłam za drzwi, zamykając je na klucz. Pomieszczenie było
spore, o wiele większe niż typowe łazienki szpitalne w Polsce. Znajdował
się tu prysznic z rączką i ławeczką dla inwalidów, biały sedes oraz
umywalka z dużym lustrem. Ustałam na przeciwko niego i z bólem
przyjrzałam się swojemu odbiciu. Niewiele myśląc zaczęłam powoli
odklejać opatrunki z twarzy, które odchodziły wraz z zaschniętą krwią,
nadszarpując trochę zasklepione już rany. Głębokość z jaką zranił mnie
nóż nie była przesadnie głęboka, jednak byłam pewna, że blizna zostanie
ze mną do końca życia. Długa, czerwona szrama szpeciła teraz moja twarz,
sunąc od łuku brwiowego, przez policzek aż po linię brody. Wykrzywiłam
lekko usta przyglądając się ranie. Pokochanie samej siebie w takim
stanie będzie bardzo ciężkim zadaniem. Odetchnęłam, czując szczypiący
ból w barku, jednak próbowałam się nim nie przejmować. Rzuciłam ostatnie
spojrzenie na swoje odbicie, wyrzuciłam zużyte opatrunki i wyszłam z
łazienki.
Uchyliwszy drzwi
do sali na moment mnie zamurowało. Torba stała na ziemi, a jej miejsce
zajmował Akashi, siedzący z prawą nogą założoną na drugą, opierający się
łokciem o szafeczkę, leniwie patrzący w moją stronę spod przymrużonych
powiek. Ubrany był swobodnie, w czarne przylegające spodnie i szary
podkoszulek z dekoltem w serek. Długi, zimowy czarny płaszcz wisiał na
wieszaku za nim. Uśmiechnęłam się nieśmiało przez chwilę nie wiedząc co
zrobić, po czym ruszyłam przed siebie, siadając na łóżku. Spuściłam
wzrok na swoje dłonie, przebierając nerwowo palcami.
- Witaj, Akashi-kun.
Odpowiedziała mi głucha
cisza. Przełknęłam ślinę po czym zebrałam w sobie trochę odwagi, by na
niego spojrzeć. Siedział, wpatrzony w drzwi, nie ruszył się nawet o
milimetr.
- Co tam w szkole? - spytałam, mając nadzieję, że w końcu powróci do życia.
- Witaj, Joanno.
Przez chwilę siedziałam w
bezruchu, tak samo jak on przed momentem, po czym parsknęłam śmiechem,
przez co zmuszona byłam położyć rękę na ramieniu przez rwący ból. Jakby
zaalarmowany chłopak drgnął lekko. Wyglądał, jakby przez moment chciał
do mnie podejść, jednak w ostatnim momencie zrezygnował i znów oparł się
o krzesełko, tym razem patrząc wprost na mnie.
- Nie powinnaś tak nadwyrężać rany, to jeszcze zbyt wcześnie.
- Przepraszam, po
prostu... przypomniał mi się mem krążący po internecie. Według niego
zasługiwałbyś właśnie na złotą statuetkę explorera.
Przez twarz chłopaka
przeszedł cień uśmiechu, jednak w ekspresowym tempie na jego twarzy znów
gościła powaga. Ponownie otworzył usta, ale szybko go wyprzedziłam.
- Proszę, nie
odpowiadaj teraz, co w szkole. Nie wytrzymam. Moje poczucie humoru nieco
się rozregulowało, przez co śmieję się z bardzo dziwnych rzeczy.
- Skoro tego sobie
życzysz - odpowiedział, śledząc wzrokiem moją twarz, marszcząc lekko
brwi. - Kiepsko widzę zagojenie tej rany. - Na te słowa podniosłam dłoń
ku policzkowi, próbując go zakryć, jednak dałam sobie z tym spokój.
Odchyliwszy kawałek kołdry, zsunęłam ze stóp kapcie i wsunęłam się pod
nią.
- Co z nią?
- Słucham?
- Co z Satsujin? Co się stało tamtego wieczoru?
Akashi nie
odpowiedział od razu. Usłyszałam ciche westchnienie, szelest
ocierającego się o siebie materiału, aż w końcu uginający się materac
pod napływem ciężaru. Zerknęłam zaalarmowana na brzeg szpitalnego łóżka,
na którym właśnie usiadł Akashi, wpatrując się w okno znajdujące się za
mną. Podczas mojej nieobecności podciągnął rolety tak, że teraz
promienie zimowego słońca wpływały do pomieszczenia. Wpatrywałam się w
chłopaka bez słowa, czekając na to, co mi odpowie. Milczałby pewnie
jeszcze długo, gdyby nie dźwięk otwieranych drzwi. Do pomieszczenia
wszedł zielonowłosy mężczyzna, o zmęczonym spojrzeniu, ubrany w biały
kitel, ze stetoskopem przewieszonym na szyi. W dłoniach trzymał plik
kartek wraz z długopisem. Za nim wkroczył niemalże identyczny, jednak o
wiele młodszy chłopak, jednak w codziennym ubraniu. Zauważyłam
zdziwienie w jego oczach, gdy natrafił swoim spojrzeniem na
czerwonowłosego, jednak ten stan nie trwał długo. Poprawił okulary
palcem wskazującym na którym zauważyłam bandaże.
- Midorima Shuuzoo -
przedstawił się podchodząc do mojego łóżka. - Kiedy się wybudziłaś? -
spytał, przykładając palce do mojego policzka, po czym zabrał się za
delikatne odklejanie opatrunku z barku.
- Jakieś pół godziny temu.
- Jak się czujesz? Boli?
- Tylko jak się ruszam. Poza tym nic nie czuję.
Spoglądałam zaciekawiona
na Akashiego i młodego, nieznajomego chłopaka. Rozmawiali po cichu
między sobą, co i raz zerkając w moją stronę. Młody zielonowłosy raz
jeszcze poprawił okulary i pokręcił głową. Wyczułam, że rozmawiali o
wieczorze, kiedy zostałam zaatakowana. Ze strzępek rozmów wydedukowałam
również, ze młody chłopak jest tutaj na praktykach, aby z bliska
przyjrzeć się pracy lekarzy. Nie byłam w stanie skupić się na wszystkim,
o czym mówili, ponieważ lekarz co i raz zadawał mi pytania. Cały
opatrunek już był zdjęty, czułam nieprzyjemny zapach zaschniętej krwi.
Wyjął z małej kieszonki podręczną latarkę i podtrzymując moje powieki
poświecił mi po oczach. Przez chwilę przed oczami miałam mroczki.
- Nie masz większych
uszkodzeń na ciele - powiedział. - Ta rana jest głęboka, jednak nie
naruszyła niczego w twoim organizmie. Wszystko zaczęło się już ładnie
zasklepiać. Założę ci teraz nowy opatrunek, wcześniej przemywając ranę. W
przeciągu tygodnia powinno się znacznie poprawić. Zostaniesz u nas
jeszcze dwa dni na obserwacji, nie powinnaś tego nadwyrężać.
- Dziękuję, doktorze.
Mężczyzna przetarł mój
bark gazą nasączoną wodą utlenioną. Syknęłam cicho z bólu, zaciskając
szczęki. Przyłożył czystą gazę, po czym obwiązał ją bandażem uważając,
by za bardzi nie podnosić mojej ręki ku górze.
- Shintarou, podejdź tutaj. Zmienisz opatrunek na przedramieniu.
Chłopak skinął na Akashiego po czym podszedł do mnie delikatnie ujmując moją dłoń, aby odwiązać stary bandaż.
- Midorima Shintarou - przedstawił się, ponownie poprawiając okulary.
- Veal Joanna. -
Przyglądałam się pracy młodego praktykanta. Wykonywał ją z wielkim
oddaniem, precyzją i zadziwiającą delikatnością. W przyszłości będzie
dobrym lekarzem.
- Jaki masz znak zodiaku?
Zdziwiłam się lekko, uchylając usta.
- Lew.
- Nic dziwnego, że
spotkało cię takie nieszczęście. Według rankingu Oha Asa Lew był
najniżej w rankingu. Czy miałaś ze sobą szczęśliwy przedmiot?
- Słucham?
- Szczęśliwy przedmiot, nanodayo. - Znów tym razem nerwowo, poprawił okulary przymykając powieki.
- N-nie... chyba nie.
Nic więcej nie
powiedział. Doktor przyglądał się poczynaniom syna. Gdy ten skończył,
podszedł i obejrzał moje ramię. Oboje wyszli, żegnając się. Znów
zostałam sama z Akashim. Nie wiedząc czemu nagle znużyła mnie senność.
Przymknęłam powieki i oddałam się w objęcia Morfeusza.
- Ale się porobiło,
co? - Powiedziałam bardziej do siebie, niż do chłopaka siedzącego obok
mnie. Leżałam wgapiona w sufit. Powoli uchodził ze mnie niesmak związany
z moim wyglądem. Mentalnie dałam sobie liścia w twarz, karząc za swoją
głupotę. Jak płytkim trzeba być, aby ubolewać nad czymś tak mało
znaczącym, czego nawet nie można zmienić? Mijały minuty, a chłopak
uparcie milczał. Przez chwilę zastanawiałam się, czy aby nie zasnął,
jednak zerknąwszy na niego kątem oka upewniłam się, że jednak nie.
Siedział skupiony z książką w dłoni, napisaną w języku angielskim.
Wiedziona ciekawością nachyliłam się nad nim, zaglądając przez jego
ramię. Mój wzrok spoczął na znajomych literkach. Zmarszczyłam lekko
brwi, próbując ogarnąć trudne słownictwo związane z fizyką kwantową. -
Boska cząsteczka - wyszeptałam w zastanowieniu - prawdziwa magia -
wypowiedziałam już głośniej, jednak delikatnie, dalej pogrążona w
ciekawości, chłonąc kolejne informacje. Czerwonowłosy odwrócił się
delikatnie w moją stronę, czułam na policzku jego płytki oddech. Spięłam
się lekko i nieco zbyt nerwowo reagując wróciłam na łóżko.
- Jest interesująca - powiedział czerwonowłosy nie zwracając uwagi na moje zachowanie. - Dawno się obudziłaś?
- Przed chwilą. Odpowiesz mi na moje pytanie, Akashi-kun?
- Saito została
wyrzucona ze szkoły. Jest pełnoletnia, więc w pełni odpowiada za swoje
niedorzeczne zachowanie. Jej ojciec publicznie musiał się tłumaczyć z
zachowania córki. Został jej przydzielony psychiatra. Jeszcze nie
wiadomo, co dalej z nią będzie. Jeśli lekarz uzna, że to zaburzenia
psychiczne, zostanie uniewinniona, jednak do końca życia obarczona
brzemieniem.
- To znaczy?
- Nie znajdzie pracy, nie przejmie firmy ojca. Nie będzie mogła.
- Martwisz się o nią? - spytałam, z bólem przyznając, że ta myśl wywołała lekkie ukłucie w okolicach serca.
- Skąd ten pomysł?
- Byliście zaręczeni. Nie czujesz żadnej... pustki?
- Pytałaś mnie kiedyś... - zaczął po dłuższej przerwie - jakie stosunki nas łączą. Przypomnij, co Ci wtedy powiedziałem?
- Że czysto biznesowe - odparłam, nadymając policzki.
- Te zaręczyny były
zaaranżowane przez naszych rodziców. Miłość jest niepotrzebna, Joanno.
Liczy się tylko zwycięstwo. To ono łączy ludzi.
Zastanowiłam się przez
chwilę, analizując jego słowa. Jak bardzo samotnym człowiekiem musiał
być? Potrzebował wygranej jak powietrza, egzystencja bez niego stawała
się nieistotna. Jak głębokie jest jego własne bagno? Jak bardzo będę
musiała się poświecić, by go z niego wyciągnąć? Nie pamiętam już, kiedy
postanowiłam pomóc Akashiemu. Dostrzegałam w nim drugą naturę, jednak
ten świadomie lub nie się jej wyzbywał. Mimo, że przebywał ze mną,
rozmawiał, i mogłoby się wydawać, że nasze relacje zmierzają w dobrym
kierunku nadal męczył mnie fakt, że to tylko iluzja. Ojciec tego wymaga,
odbiły się słowa w mojej głowie, powodując narastającą irytację, taką
samą, jaką odczuwałam podczas naszej pierwszej dłuższej rozmowy, w moim
domu, na beżowej kanapie, z czekoladą w dłoni. To tak, jakby całe nasze
zbliżenie się do siebie nie istniało, jakby było wymuszone. Czy będę
musiała wyzbyć się siebie, aby uratować jego? Jeśli tak się stanie...
czy będę w stanie to zrobić?
- Miłość... -
zaczęłam. - Miłość jest jak zwycięstwo. Oddajesz się w jej ramiona,
czujesz spełnienie. Wypełnia cię od środka. Walczysz już nie dla siebie,
ale też dla drugiej połówki swojego życia. To dopełnienie. Całość.
Jedność.
- Nie uważam, żeby to
działało w ten sposób - rzekł, zamykając książkę i wkładając ją do
czarnej torby. - Miłość jest dla słabych jednostek. Ja nie jestem słaby,
Joanno. - powiedział, po czym żegnając się krótko wyszedł z
pomieszczenia zostawiając mnie samą.
Nie kocham Cię, Seijuurou
Objęłam Cię jedynie swoją bezgraniczną miłością
Kiedy?
Dlaczego?
Splamię swoją niewinność, by dać Ci szczęście
Zdejmę z Twoich barków ciężar
Uwolnię Cię
Objęłam Cię jedynie swoją bezgraniczną miłością
Kiedy?
Dlaczego?
Splamię swoją niewinność, by dać Ci szczęście
Zdejmę z Twoich barków ciężar
Uwolnię Cię
Nie kocham Cię, Seijuurou
Ofiarowałam Ci miłość
Ofiarowałam Ci miłość
Czy Cię pokocham?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz