16. Nie zawsze może być kolorowo

           Umieram. Nagłe duszności, zmiażdżone płuca, walka o oddech, ograniczona możliwość ruchu i definitywnie naruszona przestrzeń osobista- właśnie tak mogłam opisać niedźwiedzi uścisk, w jaki zostałam złapana tuż po wyjściu ze szpitala przez Kotaro. Westchnęłam, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej by sugestywnie dać mu do zrozumienia, że ściskanie w taki sposób jeszcze rannego człowieka nie jest najlepszym planem na świecie. Drań zaśmiał się tylko, po czym odsunął nieznacznie, wciąż trzymając dłonie na moich ramionach. Zlustrowałam wzrokiem jego wygląd. Jasnobeżowe spodnie zwężane przy nogawkach idealnie komponowały się z zielonkawym sweterkiem o odcieniu jego tęczówek, a czarna kurtka świetnie kończyła efekt. Hayama był przystojny, nie mogłam zaprzeczyć, a jego charakter był wręcz idealny. W tym momencie zaczęłam się zastanawiać nad hipotezą, że dziewczęta zakochują się w skurwysynach, a miłych i kochanych chłopaków stawiają na stanowisku przyjaciela. W gruncie rzeczy ze mną było tak samo, nawet gdybym chciała, nie mogłabym się w nim zakochać, ale mimo wszystko pragnęłam go mieć przy sobie. To było dziwne. 

   - Asia-chan! Wyszłaś ze szpitala! Więcej radości!

   - Przez ciebie mogę zaraz tam wrócić - rzekłam, jednak na mojej twarzy zagościł delikatny uśmiech. Poklepałam przyjacielsko chłopaka po plecach i odsunęłam się, rozglądając dookoła, próbując wyszukać w tłumie znajomej brązowej czupryny. - Ayane nie wpadła? 

   - Ach, będzie będzie! Za momencik. Kazała przeprosić za spóźnienie, musiała pomóc swojej mamie w piekarni. Wiesz jakie mają tam dobre ciastka? Palce lizać!

   Zaśmiałam się dźwięcznie, poprawiając torbę na ramieniu. Chłopak jak na rozkaz wyciągnął dłonie i nim się obejrzałam, pozbawił mnie jej. 

   - Nie możesz się przemęczać! Twoi rodzice nie przyjadą? 

   - Hm? - zwróciłam ku niemu spojrzenie - Ach, nie. Chcieli, ale zapewniłam, że dam sobie radę. Ojciec jest w delegacji, a mama w biurze. I tak sporo czasu stracili siedząc przy mnie gdy byłam przykuta do szpitalnego łóżka, nie chciałam wykorzystywać ich bardziej niż było to konieczne. Jestem już taka dużą dziewczynką! - powiedziałam, wyciągając ręce ku górze, aby zobrazować niczym małe dziecko, które chce wyrazić jak bardzo jest dorosłe i już może jeździć kolejką górską. Marny miało to efekt z racji tego, że chłopak był ode mnie o ponad głowę wyższy. Pokręcił tylko głową, przekrzywiając ją uroczo, by następnie potarmosić mnie po włosach, co przez co mój plan doszczętnie spłynął z fiaskiem. 

    - Waaaa, przepraszam za spóźnienie! - wydyszała Kin, biegnąc jeszcze przez chwilę w naszą stronę, po czym oparła dłonie na kolanach próbując zaczerpnąć oddechu. - Bułki... dużo... klienci... tłok - mówiła, co chwila przerywając, by nabrać w płuca powietrza. Nic nie powiedziałam, tylko rozłożyłam dłonie zapraszając ją do siebie. Ta z pewną dozą zmieszania uściskała mnie. Mimo, że znałyśmy się już szmat czasu, dziewczyna nadal miała w sobie charakterystyczną dla Japończyków nieśmiałość. Cieszyłam się jednak, że z dnia na dzień jest coraz lepiej. 

   - To co? Idziemy na kawę? 

   - Nie musisz przypadkiem odpocząć? - zmartwiła się dziewczyna, a chłopak zawtórował jej, patrząc na mnie z dezaprobatą. 

   - Dajcie spokój! Odpoczęłam za całe życie w tym szpitalu, mam dość. Mam ochotę na kawę i dobre ciastko - powiedziałam, a  gdy na ich twarzach ciągle gościła niepewność, dodałam - ej, z poszkodowaną nie można się kłócić! Kierunek: Maid Cafee! 





          Wnętrze kafejki jak zawsze tętniło życiem. Zauważyłam nowe twarze pogrążone w rozmowie. O tej godzinie stali klienci z Rakuzan powoli się wykruszali, a ich miejsca zajmowali studenci, czy też dorośli, którzy właśnie skończyli pracę. Mimo to stolik, przy którym zawsze siadamy stał pusty, jakby tylko na nas czekał. Nie zwlekając wiec zasiadłam przy krześle pod ścianą zdejmując z siebie czarny płaszcz, który następnie przewiesiłam przez oparcie. 

   - No to opowiadajcie, co tam w szkole? Jakieś nowinki, świeżutkie ploteczki? Kłótnie, rozstania? Muszę być na bieżąco! - z zafascynowaniem potarłam skostniałe od zimna łapki spoglądając to na jednego, to na drugiego, nie czekając nawet aż zajmą miejsca.

   - Coś ty taka żywiołowa? Nie znałem cię od tej strony! 

   - Gdy siedzisz w szpitalu, a twoją jedyną atrakcją jest podsłuchiwanie nudnych rozmów lekarzy i pielęgniarek  zaczynasz bardziej doceniać to, co masz w szkole - wyjęczałam, opierając twarz o splecione dłonie - boże, jak ja się tam nudziłam, to wy nawet nie macie pojęcia. Codziennie przychodził do mnie stażysta i przynosił jakieś dziwne rzeczy twierdząc, że to moje szczęśliwe przedmioty i mam je przy sobie trzymać. Nadal nie ogarniam o co chodziło, ale z szacunku tylko dziękowałam siląc się na uśmiech. - Rozmasowałam palcami skronie. Moi przyjaciele siedzieli już na przeciwko mnie przeglądając menu. Poszłam w ich ślady. Ostatecznie wszyscy zamówiliśmy zwykłą kawę z mlekiem oraz po kawałku sernika królewskiego. 

   - Ten stażysta... to taki zielonowłosy chłopak w okularach? 

   - Dokładnie! A palce obwiązywał bandażami, dziwny typ. 

   - To Midorima Shintarou, za czasów gimnazjum był członkiem zespołu Akashiego. I mój kuzyn. - przyznała Ayane, patrząc na mnie w pełni rozbawiona. 

   - O matko, Kin, przepraszam! - panicznie zamachałam dłońmi przed sobą karcąc się w myślach za nazywanie go dziwnym. W końcu takie słowa mogły ją urazić. 

   - Nie ma problemu, sama uważam go za niezłego cudaka. Często nie pojawiał się na rodzinnych spotkaniach, ponieważ jego horoskop przewidywał pechowy dzień gdy spędzi go z jakimś konkretnym znakiem zodiaku. A że raczej wszyscy takiego samego nie mamy... no cóż. 

Zaśmiałam się tylko, odetchnąwszy z ulgą. Koniec końców wieczór udał się wspaniale. Po tygodniu spędzonym w szpitalu w końcu mogłam się rozluźnić i oderwać myśli od przykrej sytuacji i dziwnej rozmowy, która wywiązała się, gdy ostatni raz widziałam się z Akashim. Mimo, że przez całe życie byłam odosobniona, osamotniona, teraz posiadałam najważniejsze osoby w swoim życiu. Wiem, że gdyby nic się nie zmieniło, moja depresja sięgnęłaby zenitu, tworząc ze mnie wrak człowieka. Kotarou i Kin byli dla mnie wszystkim, dzięki nim poznałam moc przyjaźni. Odżyłam dzięki nim. Jestem ich dozgonną dłużniczką. 



          W szkole powitano mnie z otwartymi ramionami. Obawiałam się odrzucenia, w końcu Saito ze swoją wrodzoną zdolnością manipulowania ludźmi okręciła ich sobie wokół małego paluszka, tworząc tym samym swój własny orszak sprzymierzeńców. To za sprawą czerwonowłosego wszyscy wiedzieli dokładnie co się stało oraz moli wyciągnąć własne wnioski. Jednak nigdy nie może być zbyt kolorowo, o czym przekonałam się na lekcji chemii. 

   - Veal, do tablicy. 

Rozszerzyłam nieznacznie oczy, jednak nie śmiąc przeciwstawić się poleceniu nauczyciela wstałam z ławki i na lekko trzęsących się nogach podeszłam w wyznaczone miejsce, biorąc do reki kredę. 

   - Rozwiąż dla nas to zadanie - polecił podstarzały już belfer, poprawiając wiecznie zsuwające się z nosa okulary. Chemia była dla mnie czarną magią, mimo to potrafiłam co nieco. Jednak teraz, po tak długiej nieobecności nie byłam w stanie nawet zrozumieć polecenia, które widniało na kartce zaprezentowanej przez nauczyciela. Starałam się usilnie przetworzyć informacje, jednak na nic się to zdało. 

   - Em... Kajahara-sensei... - zaczęłam, nie będąc pewna czy dobrze robię - nie potrafię rozwiązać tego zadania. 

   - Przerabialiśmy to na lekcjach, a to było zadanie domowe. Przyznajesz się więc do nieodrobienia zadanej pracy? - spytał karcącym tonem, spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek. Zdusiłam cisnące się na usta bluźnierstwo, zastanawiając się nad jego tokiem rozumowania. 

   - Przepraszam, ale byłam w szpitalu, i...

   - Wymówki są dobre dla przedszkolaków - przerwał mi, sięgając po długopis. - Może ocena niedostateczna da ci do myślenia i rozważysz swoje karygodne zachowanie. Miałaś przecież dużo czasu wolnego. 

   - Tak, próbowałam się uczyć, jednak sama niczego nie mogłam się domyśleć. 

   - To jest klasa zaawansowana, a twoja wiedza z chemii jest daleko w głębi puszczy amazońskiej. W takich wypadkach wnosi się prośbę o indywidualne nauczanie. Nie dojrzałaś jeszcze do takich decyzji? 

Nie wiedziałam co powiedzieć. Prawda była taka, że mężczyzna miał rację. Mimo to moje usprawiedliwienie było jak najbardziej racjonalne. Wiedziałam, że Satsujin była jego ulubienicą, na lekcji powitał ją z otwartymi ramionami. Wiedziałam też, że są jakąś dalszą rodziną, więc to wiele by wyjaśniało, jednak dalej byłam zdania, że nie powinien przenosić swojego gniewu na mnie. Wszakże nie ja zawiniłam. Stałam wryta w ziemię. 

   - Więc usiądź, już sobie wszystko wyjaśniliśmy. 

   - Przepraszam, panie Kajahara - odezwał się męski głos z końca sali. Mój wzrok powędrował za dźwiękiem, zatrzymując się na stojącym czerwonowłosnym. - Uważam, że wpisanie oceny niedostatecznej w tym wypadku jest nieodpowiednie, Joanna leżała w szpitalu, jest osobą poszkodowaną. Proszę nie przenosić na nią swojej złości za zerwanie zaręczyn - powiedział, patrząc twardo w oczy nauczyciela - to nie jest jej wina. Proszę dać jej tydzień. Do tego czasu opanuje zaległy materiał. 

Stary belfer zamlaskał, unikając hipnotyzujących oczu Akashiego, przemlął pod nosem przekleństwo, które prawdopodobnie byłam w stanie usłyszeć tylko ja, przez chwilę pozostał niepewnym. Otworzył usta, by za moment je zamknąć, zacisnął szczęki, przez co żyłka na jego skroni zaczęła niebezpiecznie drgać, jego twarz przybrała kolor czystej purpury. Jakby po dłuższym namyśle odetchnął głęboko, przenosząc wzrok na mnie. 

   - Masz tydzień. I ani dnia dłużej. Usiądź. 

Na drżących nogach udałam się do swojego stolika. Usiadłam na krześle, biorąc w dłoń ołówek, nie wiedząc po co to robię. Odłożyłam go po chwili, by zacząć przebierać palcami. Przełknęłam ślinę, po czym odezwałam się do chłopaka. 

   - Nie wiem, czy dam... - nie dokończyłam, przerwał mi jego władczy ton. 

   - Szykuj się na sporą dawkę wiedzy i bardzo mało snu. Od jutra zaczynamy naukę. 

Nie byłam w stanie się przeciwstawić. Przytaknęłam tylko, ponownie przełykając ślinę. Codziennie korepetycje z samym Absolutem? To chyba nie wróży nic dobrego. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz