06. Przesłodki

          Nie wiem ile leżałam w bezruchu, w samej bieliźnie, z oczami szeroko otartymi wgapionymi w sufit. Ciemność powoli zastępowała różowa poświata, nieśmiałe promyki wschodzącego słońca leniwie zaglądały przez okna mojego pokoju. Czułam odrętwienie w kończynach, przez całą noc praktycznie nimi nie poruszyłam. Sukienka pospiesznie zdjęta wieczorem niechlujnie zwisała na oparciu krzesła. Przez cały ten czas zadawałam sobie pytania: Dlaczego? Dlaczego w ten sposób mnie traktował? Dlaczego jest taki oziębły, zamknięty w sobie? I przede wszystkim dlaczego, do cholery, aż tak się tym przejęłam? Poczułam wielką chęć wyciągnięcia go z jego własnego bagna, jak wielkie by ono nie było. Z ulgą przekręciłam się na lewy bok i głęboko zaczerpnęłam powietrza. Przestań! Powiedziałam sobie. To nie Twoja sprawa! Przymknęłam oczy i spróbowałam zasnąć rozmyślając o przyjemnej kąpieli, jaką postanowiłam sobie zrobić po przebudzeniu. 
          Ciepło ogarniało całe moje ciało, a pomarańczowy olejek eteryczny dolany do wody przyjemnie drażnił moje nozdrza. Jedyna rzecz, która była mi teraz potrzebna do szczęścia to gorąca czekolada ze sporą ilością bitej śmietany. Uśmiechnęłam się do własnych myśli. Przeniesienie się do Japonii było najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w życiu. Tak jakbym zaczęła je na nowo, moje drugie wcielenie, gdzie nie byłam zamknięta w sobie i potrafiłam rozmawiać z ludźmi. Poprzednio, w polskiej szkole, zawsze trzymałam się na uboczu. Nie mogłam narzekać, miałam praktycznie wszystko – ładny dom, pieniądze,  letnie wakacje spędzałam za granicą, uczyłam się dobrze, mama czasem zatrudniała prywatnych korepetytorów. Jednego czego nie miałam, a co tak usilnie próbowałam zdobyć, to prawdziwi przyjaciele. Zawsze upierałam się na publiczne szkoły, aby pokazać innym że nie czuję się lepsza, że jestem taka jak inni. Ludzie za mną nie przepadali, a gdy myślałam, że jestem na dobrej drodze do zawarcia bliższych stosunków okazywało się, że liczą się tylko moje pieniądze. Powoli odsuwałam się od ludzi, którzy byli blisko mnie tylko na szkolnych wyjazdach, aby móc skorzystać z mojej hojności w restauracjach czy sklepach z pamiątkami. Coraz częściej swój czas wolny spędzałam przy komputerze , wieczorami czytałam książki i grałam, odcinając się od świata zewnętrznego. Pewnego razu podczas przeglądania internetu natrafiłam na czat grupowy i postanowiłam się przełamać. To właśnie tam ją poznałam – Ayane Kin, moją wierną przyjaciółkę, która nie patrzyła na mój status materialny. Początkowo rozmawiałyśmy w języku angielskim, który lekko kaleczyła, z czego czasem wychodziły zabawne sytuacje. Po czasie przestawiłyśmy się na język japoński, którego uczyłam się kilka lat dla chęci samodoskonalenia się. Było trudno, jednak z dnia na dzień coraz bardziej przyzwyczajałam się do nowego języka. W końcu postanowiłyśmy przenieść się na komunikator głosowy. Ayane co chwila mnie poprawiała, uczyła wymawiać poszczególne słowa, wytykała błędy, co zaowocowało w miarę płynnym posługiwaniem się językiem. Mimo, że to była tylko internetowa przyjaźń, cieszyłam się nią jak małe dziecko, które dostało cukierka. Gdy ojciec wrócił z Ameryki i oznajmił, że przenosimy się do Japonii... To było dla mnie jak manna z nieba. Bez problemu zgodził się na zamieszkanie w Kioto, gdy wytłumaczyłam mu powód. Przez dwa miesiące przygotowywałam się do wyjazdu, nie mogąc się doczekać. Ayane, ku mojej radości, ucieszyła się na wieść, że w końcu będziemy mogły się spotkać. W końcu miałam szansę na normalne życie w społeczeństwie. 
          Susząc włosy postanowiłam pozwiedzać dzisiaj okolicę. Ubrałam sie w czarne legginsy i luźną, czerwoną koszulkę i wyszłam na zewnątrz rozkoszując się ciepłym słońcem i wiatrem targającym moje rozpuszczone włosy. Okolica mojego domu należała do przyjemnych, przy ulicy stały jednorodzinne, nowoczesne domy otoczone zielonymi krzewami, włożyłam do uszu słuchawki i truchtem skierowałam się w stronę małego parku, przy którym znajdował się plac zabaw. Tego dnia było w miarę spokojnie, młoda para siedziała na ławce zajadając się lodami, a na zjeżdżalni bawiło się kilkoro dzieci. Przed oczami zamajaczyła mi znajoma czupryna. Na jednej z huśtawek bujał się blondwłosy chłopak, w rękach trzymając małą książkę. Chwilę się zawahałam, po czym podeszłam do niego niepewnie. 
   - Hayama-senpai? - spytałam. Podniósł głowę i spojrzał na mnie. Na jego ustach pojawił się szczery uśmiech.
   - Senpai? Haha, przestań! - pomachał ręką i zatrzymał bujaczkę. - Cześć! -  Przysiadłam na drugiej, lekko poruszając nogami. 
   - Nie jesteś za stary na takie zabawy? 
   - Nigdy w życiu! Wieczne dziecko, to moja dewiza! - zaśmiał się – a Ty...?
   - Veal Joanna – podałam mu rękę, którą uścisnął – Ale mów mi Asia. Nie jestem przyzwyczajona gdy ktoś woła do mnie po nazwisku. Poprzednio nawet nie miałam okazji się przedstawić. - spojrzałam w jego szare oczy uśmiechając się. 
   - Jeśli tego chcesz, to proszę bardzo! Tylko nie miej mi później tego za złe! 
   - No co Ty! - żachnęłam się – Będę się po prostu lepiej czuła. - odbiłam się nogami od ziemi, wprowadzając huśtawkę w ruch – czasem dobrze jest tak po prostu wrócić do dzieciństwa i zapominając o problemach po prostu się bawić, prawda? 
   - Najlepiej jest po prostu z tego nie wyrastać. Masz jakieś problemy, Asia-chan? - zaśmiałam się na te zdrobnienie zdrobnienia oraz nieodmienioną formę
   - Każdy z nas jakieś ma, prawda? Co tu robisz? Mieszkasz w okolicy?
   - Kilka przecznic stąd. Korzystając z ciepłego popołudnia postanowiłem przyjsć tutaj i nieco odsapnąć. O siedemnastej mam trening, wiec mały odpoczynek przed się przyda. 
   - Słyszałam, że grasz w szkolnym klubie. Zazdroszczę, juz dawno nie rzucałam do kosza.
   - Chcesz wpaść? Może znajdzie się jakiś kawałek sali który będziesz mogła dla zająć tylko dla siebie. 
   - Chętnie, ale nie dzisiaj. Czeka mnie wypracowanie na historię i masa zadań z matematyki. - wzdychnęłam, uśmiechając się. Czułam się dziwnie, od dawna nie rozmawiałam tak swobodnie z nowo poznaną osobą. Chłopak wydawał mi się bardzo szczery, a do tego radosny i energiczny, dzięki czemu już mogłam odczuć, że przebywanie z nim będzie bardzo odbudowujące i pozwoli mi zaufać większej ilości osób. Coś jak takie własne lekarstwo. 
   - Masz ochotę się przejść, Hayama-san? 
   - Po prostu Kotaro. Skoro ja mam ten zaszczyt nazywania Cię pierwszym imieniem, Ty również możesz go dostąpić! 
   - Więc masz ochotę się przejść, Kotaro?
   - Pewnie. I tak siedzę już tutaj zbyt długo, dzieci patrzą na mnie morderczo wyczekując kiedy zwolnię im bujaczki. 
          Wstaliśmy i w wesołym nastroju udaliśmy się do parku. Rozmawialiśmy o wielu rzeczach, na różne tematy. Dowiedziałam się, że nasza szkolna drużyna jest jednym z trzech Króli czyli najlepszych licealnych klubów koszykarskich. Z zapałem opowiadał o wygranych meczach, treningach, skacząc przy tym energicznie i co jakiś czas wykonując obrót w okół własnej osi. Korciło mnie, aby dopytać o Akashiego, jednak powstrzymałam się. Podczas tej rozmowy zwierzyłam się chłopakowi ze swojego życia, czując, że mogę mu zaufać. Słuchał, nie przerywając, przytakując, a na koniec poklepał mnie po ramieniu mówiąc, że teraz wszystko zmierza na dobry tor. Już miałam zaproponować kawę, kiedy usłyszałam ciche miauczenie. Skierowałam swój wzrok w stronę krzewu aby odnaleźć źródło dźwięku. Leżał tam mały, czarny kotek, może dwumiesięczny, zaplątany w gałęzie, cały pokrwawiony. Zasłoniłam dłonią usta i powolnym krokiem podeszłam do zwierzątka. Kotaro uważnie mi się przyglądał idąc w moje ślady. Delikatnie odplątałam kociaka podniosłam go, czując jego wychudzone ciało i najdelikatniej jak mogłam, żeby go nie połamać, przytuliłam do swojej piersi. Momentalnie zrobiło mi się bardzo żal. Nie wyrywał się, oparł głowę o mój obojczyk, miauczenie ustało. Popatrzyłam na chłopaka. 
   - Nie mogę go tak zostawić! - powiedziałam – co mam zrobić? 
   - Nie wiem – podrapał się po głowie – najlepiej chyba zanieść go do weterynarza, a potem oddać do schroniska. - popatrzyłam na niego z wyrzutem. Przez ten krótki moment, w którym trzymałam go na rękach, doszczętnie skradł moje serce. Nie chciałam go oddawać. 
   - Nigdy w życiu. Zaopiekuję się nim, prawda, Shiro-chan? - spytałam zwierzaka gładząc delikatnie jego główkę. 
   - Nadałaś mu już imię? To imię jest nieadekwatne do jego wyglądu, Asia-chan! - zauważył - Szybko się przywiązujesz! - zaśmiał się, podchodząc bliżej i nachylając się nad kociakiem. Czułam na skórze jego ciepły oddech i woń delikatnych, męskich perfum. Pogłaskał mojego nowego towarzysza za uchem, samemu wydając cichy pomruk. 
   - Zostaw, to mój tuptuś! - zawołałam. Patrzył przez chwilę z wielkim zdziwieniem na twarzy, po czym wybuchł niepohamowanym śmiechem, łapiąc się za brzuch. Patrzyłam na niego oniemiała zastanawiając się o co może chodzić. 
   - Tup... Tuptuś, nie mogę! To najsłodsze określenie, jakie w życiu słyszałem! Jesteś naprawdę zabawna! 
   - Pff. 
   - To co teraz? Zabierasz go do domu?
   - No pewnie. Muszę go czymś nakarmić, skonsultować z weterynarzem, zapoznać z nowym mieszkaniem...
   - ... przygotować posłanie – podsunął. Chwilę się zastanawiałam patrząc na małe stworzenie, które trzymałam w dłoniach. 
   - Będzie spał ze mną – postanowiłam.
   - Waaa, szczęściarz! Też bym tak chciał! - popatrzyłam na niego i spłonęłam rumieńcem – Znaczy nie tak! To jest.. no – zaczął się wykręcać, gestykulując dłońmi.
   -  Tak, tak – wzięłam głębszy oddech uspokajając się- Więc , Shiro, od teraz jestem Twoją nową mamą! 
          Kotaro odprowadził mnie do domu, co jakiś czas głaskając kota po karku. Przed domem dałam mu go chwilę potrzymać. Wymieniliśmy się numerami mimo moich wczorajszych zastrzeżeń i pożegnaliśmy. Zmieniliśmy też swoje plany na niedzielę, postanowiliśmy spotkać się w parku i stamtąd udać na kawę i spacer. Gdy weszłam do domu doszedł do mnie odgłos wyjmowanych talerzy, co sygnalizowało zbliżający się obiad. Poszłam z małym tuptusiem na górę, delikatnie obmyłam z krwi i położyłam na rogu łóżka, gdzie zwinął się w kłębek i zasnął. W internecie wyszukałam numeru do najbliższego weterynarza i zaczekałam na wizytę, informując mamę o naszym nowym domowniku. Była dumna z tego jak postąpiłam, a mały zwierzak również jej skradł serce. Cieszyłam się z  takiego obrotu spraw. Coraz więcej dobrych rzeczy mnie spotyka.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz