05. Nie tego się spodziewałam

          Stałam przed łóżkiem głęboko oddychając. Poproszenie swojej rodzicielki by przygotowała mi ubrania było najgorszym pomysłem na jaki mogłam wpaść, jednak ze względu na chęć poświęcenia jak najmniej czasu na właśnie takie przygotowania postanowiłam oddać to w jej ręce. Można by pomyśleć, że wywiązała się z tego wręcz perfekcyjnie. ZBYT perfekcyjnie. Na każde spotkanie pamiętałam by strój wybierać samotnie. Nie ważne czy było to zwykłe rodzinne spotkanie, obiadki biznesowe z ojcem czy po prostu wyjście do restauracji/kina – zawsze ubrania szykowałam sama. Po jednym feralnym razie, którego nawet nie chciałam pamiętać, wiedziałam, że mojej mamusi nie można o to prosić. Teraz nieco przyparta do muru postanowiłam znów jej zaufać. I się przeliczyłam. Przede mną leżała jedwabna sukienka wręcz idealnie oddająca głębię czarnego koloru, a przy łóżku stały zgrabne czółenka na jedenasto-centymetrowej szpilce. W myślach przybiłam sobie piątkę w czoło. Ta kobieta czasem wychodziła poza wszelkie normy. Ja rozumiem, że na każdym spotkaniu chciała pokazać jakiej to nie ma "pięknej córki". Ale bez przesady, to nie był żaden bankiet ani coś wykwintnego. Zwykła kolacja. Nawet gdy potencjalny wspólnik ojca miał być kimś ważnym to nigdy nie ubierałam się lepiej niż to konieczne. Pokręciłam z niezadowolenia głową i poszłam pod szybki prysznic. Przy okazji umyłam włosy i natarłam je pomarańczowym olejkiem eterycznym.
         Byłam największym maniakiem jeśli chodzi o zadbanie włosów i ich zapach. Uwielbiałam gdy przy najmniejszym poruszeniu głową wokół unosił się delikatny zapach moich ulubionych owoców. Wysuszyłam włosy i spięłam je w niedbały kok. Zlustrowałam swoje odbicie w lustrze i uśmiechnęłam się do siebie dziarsko zauważając kosmetyczkę na jednej z półek. No dobra, jak szaleć, to szaleć! Wyjęłam kosmetyki swojej rodzicielki. Na moje szczęście karnację miałyśmy niemalże identyczne, więc z powodzeniem mogłam użyć jej podkładu i pudru. Postanowiłam nie przesadzać, więc wszystkiego nałożyłam jak najmniej mogłam. Nad oczami zastanowiłam się dłużej. Mimo, że na co dzień się nie malowałam, to oczy potrafiłam pomalować jak mało kto. Od kilku lat ćwiczyłam coraz to nowsze wzory. Moja pasja do tego wzięła się stąd, że pewnego razu przeglądając strony na deviant'arcie wpadłam na pewną kobietę, która potrafiła zdziałać cuda. Jakieś wymyślne kolory, połączenia, szlaczki. Istne piękno.
          Zdecydowałam się na czerń w lekkim wydaniu. Górną powiekę w zewnętrznych kącikach pomalowałam czarnym cieniem. Cieńszym pędzelkiem poprowadziłam linię również do połowy dolnych powiek, również z zewnętrznego kącika. Wzięłam już wy-marnowany tusz do rzęs i szczoteczką delikatnie je przeczesałam aby lekko nabrały czerni, jednak by nie było widać jakiegokolwiek działania maskary. Dlatego lubiłam kończące się tusze – można było uzyskać najbardziej naturalny efekt. Chwilę zastanawiałam się nad bordową pomadką, jednak machnęłam ręką. Jeszcze musiałabym chodzić do łazienki i poprawiać usta po każdym kęsie. Zadowolona ze swojej pracy rozpuściłam włosy i rozczesałam je. Było po prostu idealnie, czułam się piękna i atrakcyjna. W takich chwilach zastanawiałam się czemu nie maluję się na co dzień.
         Wyszłam z łazienki i pełna motywacji zaczęłam zakładać na siebie ubrania. Niechętnie wsunęłam nogi w czarne czółenka i stanęłam przed wielkim lustrem kontemplując swój wygląd. Sukienka była wykonana z czarnego jedwabiu, wspaniale opinała się na ciele. Sięgała kostek, a po prawej stronie było rozcięcie sięgające aż do bioder, lekko poniżej linii majtek. Sukienka nie miała ramion, jednak pięknie zakrywała piersi, nie odsłaniając zbyt dużo. Jedyną wadą były odkryte plecy – nie lubiłam tego. Czasem bardziej mnie to zawstydzało niż jakbym miała stać nago przed całym tłumem ludzi. Nienawidziłam, gdy ktoś mnie tam dotykał. A będąc szczerym – uwielbiałam to, przechodziły po mnie wtedy niekontrolowane dreszcze. Źle to na mnie działało. To była moja strefa intymna. Założyłam czarny, cienki naszyjnik i ruszyłam na dół. Próbowałam szybko przyzwyczaić się do wysokich butów, by nogi mi za szybko nie odpadły. Pamiętam że gdy pierwszy raz uparłam się na takie buty i gdy moja rodzicielka w końcu się zgodziła – ćwiczyłam niemal każdego dnia i zawsze chodziłam jak kaczka bądź jakiś potwór z Loch Ness czy inne straszydło. Po czasie, na szczęście, się tego nauczyłam i teraz nie sprawiało mi to większego problemu. Gdy zeszłam po schodach do moich nozdrzy dotarł woń przygotowywanej kolacji. Udałam się wiedziona zapachem do kuchni i przyglądałam się jak nasz kucharz – Andrzej Kosiński – wykonuje swoją pracę. Był naprawdę nieziemski w tym co robił. Szczęście w nieszczęściu, że nie miał rodziny i mógł bez problemu z nami przyjechać. Oczywiście nie gotował nam zawsze, zwykle robiłam to albo ja, albo mama. Ale jeżeli chodzi o pobieranie nauk lub przygotowanie jedzenia na właśnie taką okazję to był człowiekiem niezastąpionym. Nie chcąc przeszkadzać mu w pracy wyszłam do salonu mijając jasny korytarz, na którym aż roiło się od różnorakich kwiatów. Moja mama była prawdziwą maniaczką jeśli chodzi o rośliny. W sumie dziękowałam jej za to, bo dzięki temu w domu zawsze pachniało tak świeżo i naturalnie. Weszłam do obszernego salonu, gdzie spory stół był zastawiony dla pięciu osób. Po lewej stronie, na ścianie pomiędzy dwoma regałami wisiało sporych rozmiarów lustro, okno zajmowało niemalże całą ścianę na przeciwko drzwi, a po prawej stronie wisiały nasze rodzinne zdjęcia. Cieszyłam się, że ten dom bardzo przypomina ten stary. Może nie rozmieszczeniem pomieszczeń, ale umeblowaniem już tak. Wzdrygnęłam się gdy poczułam ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłam się, a na mojej twarzy zagościł uśmiech. Rzuciłam się w ramiona ojca, a ten złapał mnie w swoje objęcia mocno do siebie przytulając. Nie widziałam go od dwóch tygodni. Gdy wraz z mamą opuszczałyśmy Polskę tata był na spotkaniu biznesowym w Wielkiej Brytanii i dopiero teraz do nas dołączył. Był przystojnym facetem, gdyby nie wiek i fakt że jesteśmy rodziną prawdopodobnie byłby obiektem moich westchnień. Kruczoczarne, przydługie  i gęste włosy, ciemne, grube brwi i jasnoniebieskie oczy otoczone wachlarzem czarnych, długich rzęs. Prosty nos oraz dwudniowy zarost. Poza tym bardzo wspaniały człowiek, idealny charakter, miły, uczynny, wiedział czego chce, troszczył się o rodzinę i pracowników. Razem z matką bardzo się kochali, a pobrali się w wieku dwudziestu lat i są ze sobą do teraz, bez kłótni i rozstań. Prawdziwa książkowa miłość. Zazdrościłam im tego.
   - Cześć, tato! - wyszeptałam w jego szyję - tęskniłam.
   - Ja  też tęskniłem, Joasiu - na te słowa uderzyłam go w klatkę piersiową i prychnęłam jak dumna kotka.
    - Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, to pożałujesz! Będziesz spał na dworze!
   - Oh? Młoda, nie bulwersuj się tak! - zaśmiał się i poczochrał po włosach, na co strąciłam jego rękę i usilnie próbowałam je naprawić. - To groźba?
   - A żebyś wiedział! - uśmiechnęłam się. Od zawsze się tak z nim przekomarzałam. W naszej rodzinie panowały ciepłe stosunki. Każdy miał do siebie szacunek i nikt przesadnie nie reagował na drobne uszczypliwości. Traktowaliśmy siebie jak przyjaciół, bardzo mi to odpowiadało.
   - Oh, Asiu, ślicznie wyglądasz! - powiedziała mama przekraczając próg. Spojrzałam na nią posępnie dając się przytulić. Podeszła do ojca i złożyła na jego policzku pocałunek, a ten objął ją pieszczotliwie głaskając ramię. Lubiłam na nich patrzeć. Aż dało się wyczuć miłość unoszącą się w powietrzu. Cieszyłam się, że mam taką rodzinę.


 Ciche oczekiwanie przerwał dzwonek. Uśmiechnęłam się w duchu: zapunktowali – przyszli idealnie na czas. Razem z rodzicami wstaliśmy od stołu, a ja skierowałam się do drzwi  by przywitać nowo przybyłych. Przelotnie spojrzałam jeszcze we własne odbicie. Stanęłam przed wejściem i odetchnęłam głęboko, po czym pociągnęłam za klamkę.  Gdy podniosłam wzrok, zamiast zamierzonego uśmiechu na mojej twarzy malowało się zdziwienie. Przez bardzo krótki czas mogłam to dostrzec również u jednego z gości, jednak bardzo szybko się opanował. Ubrani byli elegancko, w czarne, dobrze dopasowane garnitury. Starszy z nich miał posępną twarz i ciemne włosy zaczesane do tyłu. Jego, jak mniemam, syn miał na sobie czerwony krawat idealnie zgrywający się z jego włosami. Akashi Seijuro. W jednym momencie przez moje myśli przeleciało kilka obrazów. Ja, wpatrująca się w jego oczy, ja pytająca o chęć wyjścia i w końcu ja klęcząca na podłodze nie mogąca podnieść wzroku. Mimo poprawy dnia dzięki wypadzie na kawę wróciła do mnie irytacja i złość. W porę się jednak opanowałam i ze sztucznym uśmiechem zaprosiłam ich do środka. Gdy oboje weszli, zamknęłam za nimi drzwi i podeszłam do starszego mężczyzny.
   - Akashi Masaomi – przedstawił się. Posłałam mu miły uśmiech. Nie mogłam być niegrzeczna, dodatkowo to nie na niego byłam wściekła.
   - Veal Joanna. - skłoniłam się - Zapraszam do środka, rodzice czekają już w salonie. - odwróciłam się do czerwonowłosego i lekko skinęłam głową w geście przywitania. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu ten ujął delikatnie moją dłoń i na jej wierzchu złożył pocałunek. Na moje policzki wpełzł nieproszony rumieniec, więc odwróciłam speszona wzrok. Kątem oka zauważyłam jednak zwycięski uśmiech na jego twarzy. Nachylił się nade mną i otarłszy swoim policzkiem o mój wyszeptał krótkie „przepraszam”. Moje oczy rozszerzyły się nieznacznie, jednak nie miałam szansy odpowiedzieć, bo Akashi odkręcił się i poszedł za ojcem. Chwilę jeszcze stałam w bezruchu zastanawiając się co się właściwie stało. Stanął w miejscu i zwrócił wzrok w moją stronę, czekając. Otrząsnęłam się i podeszłam do niego niepewnie, a wkrótce potem razem wkroczyliśmy do salonu, gdzie rodzice witali się z Akashi Masaomim.

Kiedy zasiedliśmy do stołu dwie schludnie ubrane pokojówki wniosły tace z potrawami. Szczerze powiedziawszy nie mogłam się już doczekać, aż zaczniemy jeść. Nie miałam nic w ustach niemalże przez cały dzień. Na stole pojawiały się kolejne talerze – z pieczenią w sosie śliwkowym, ryżem, pokrojonym awokado, kilka owoców, dwie butelki wina – wytrawnego i mojego ulubionego czerwonego słodkiego Osborne, różne surówki, ryba po grecku, waza z zupą Tofu oraz znienawidzone oliwki. Poza nimi – wszystko było „palce lizać”.

Siedziałam naprzeciwko młodego Akashiego subtelnie unikając jego spojrzenia. Czułam na sobie jego wzrok, a na policzkach lekki rumieniec. Nie byłam przyzwyczajona do tego, aby znajomy z klasy widział mnie w takim ubraniu. To była dla mnie nowa sytuacja. Jedliśmy w milczeniu. Wszystko smakowało wyśmienicie i dokładnie tak jak to zapamiętałam. W końcu nie często mieliśmy okazję korzystać z umiejętności naszego kucharza. Nałożyłam sobie rybę oraz ryż, a do tego dwa kawałki awokado. Jedna z dziewczyn nalała nam wina do smukłych kieliszków. Zerknęłam na Akashiego, który powoli pochłaniał zupę. Spojrzał na mnie, a kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze. „Moje ulubione danie” wyszeptał i wrócił do przerwanej czynności. Upiłam łyk rozkoszując się przyjemnym, niezwykle subtelnym i delikatnym napojem o intensywnym smaku wanilii, marcepanu i orzechów włoskich. Dowiedziałam się o nim kolejnej rzeczy. Zastanawiała mnie nagła zmiana jaka w nim nastąpiła. Najpierw bezwzględny i władczy, teraz zniżył się do tego aby przeprosić za poprzednie zachowanie. Coś mi w tym nie pasowało. Nie wiedziałam, czy teraz udawał przed ojcem i czy te wahania nastrojów są u niego normą. Byłam pewna jedynie tego, że jest bardzo dziwnym człowiekiem. Nasi ojcowie rozmawiali o interesach oraz o naszym pobycie w Japonii. Dowiedziałam się, że w przyszłym tygodniu oboje umówili się na spotkanie biznesowe w Tokio z jednym ze wspólników pana Akashiego. Miałam nadzieję, że dojdą do porozumienia.
W międzyczasie napełniłam ponownie kieliszek odczuwając lekkie szumienie w głowie. Tym razem opróżniałam go o wiele wolniej. Zerknęłam przez okno, słońce chyliło się ku zachodowi. Usłyszałam dźwięk odsuwanego krzesła. Zerknęłam przed siebie.

   - Dziękuję za posiłek. Przepraszam, gdzie znajdę łazienkę? - spytał Akashi wstając od stołu.
   - Asiu zaprowadź, proszę,  Akashiego. - powiedział tata uśmiechając się do mnie. Z trudem przełknęłam nagromadzoną ślinę i również się podniosłam. Skinęłam głową i wyszłam z salonu, a za mną podążył czerwonowłosy. Łazienka mieściła się na piętrze. W milczeniu pokonywaliśmy kolejne schody. Gdy doszliśmy skinieniem głowy pokazałam drzwi do łazienki. Chłopak wyminął mnie i wszedł do niej, zamykając się na klucz. Nie wiedziałam co robić – czekać czy wrócić na miejsce? Stałam chwilę niezdecydowana, aż w końcu podeszłam do schodów i usiadłam na wąskiej, kremowej kanapie. Przymknęłam oczy i położyłam głowę na oparcie. Co było z nim nie tak? Czy było mi dane kiedyś się tego dowiedzieć? Już dawno nie spotkałam tak złożonego człowieka. Nie wiedziałam o czym mogę, a o czym nie mogę przy nim mówić. Nie wiedziałam, jak się zachować, jakie tematy poruszać oraz kiedy patrzeć w jego oczy. Dziś zrobiłam to podwójnie. Za pierwszym razem zaznałam sromotnej klęski, za drugim zaś z jego ust popłynęło szczere, według mnie, przepraszam. Czyżby to był jego pierwszy krok ku wspólnej znajomości? Zacisnęłam zęby. Po co zawracam sobie tym głowę? Sięgnęłam po tabliczkę czekolady i niewiele się zastanawiając ugryzłam kawałek, nie siląc się na łamanie na kawałeczki. Usłyszałam szczęk zamka i po chwili przede mną pojawił się Akashi przeczesujący włosy wilgotną ręką. Już miałam się podnosić, kiedy podszedł bliżej i usiadł koło mnie, zabierając smakołyk z rąk i zaczął czytać etykietę. Zmarszczył brwi, powąchał po czym odgryzł naprawdę mały kawałek.
   - Czekolada – stwierdził. Na moją twarz wpełzł niekontrolowany uśmiech
   - A czego się spodziewałeś? Gumy do żucia? - skrzywił się posyłając mi groźne spojrzenie
   - Nie wiem. Nie rozumiem nic z tego co jest tu napisane – wskazał na skład.
   - Przecież nie różni się wyglądem.
   - Masz rację – przytaknął, po czym wziął głęboki oddech  i oparł wygodnie. Chwilę siedzieliśmy w ciszy oddychając równomiernie.
   - Nie lubisz mnie?
   - Czemu tak sądzisz?
   - Jesteś w stosunku do mnie taki... -zastanowiłam się nad doborem słów – zimny.
   - Jestem – ponownie dzisiejszego dnia przyznał mi rację – i jak widać od dzisiaj musimy być ze sobą w nieco lepszych stosunkach. Ojciec tego wymaga – podniósł się i zszedł po schodach na dół, zostawiając mnie samą z natrętnymi myślami, a ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie odbijało się echem w mojej głowie. „Ojciec tego wymaga”. Byłam w tym momencie okropnie wzburzona faktem, że postanowił się do mnie zbliżyć tylko z tego względu. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Poprosiłam pokojówkę, aby przeprosiła rodziców i oznajmiła im, że położyłam się do łóżka. Wstałam i skierowałam swoje kroki do pokoju, po drodze strącając z nóg czarne czółenka. Głupia, dosłownie kilka minut temu przeszło mi przez myśl, że możemy zostać znajomymi. Nie tego się spodziewałam. Pieprzę taką znajomość.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz