20. Shikata ga nai

           Moja historia zaczęła się niewinnie. Z początku pełna obaw przeniosłam do Japonii całe swoje życie, nie porzucając praktycznie nic, bo nic też nie miałam. Brak przyjaciół przepełniał mnie bólem, ci udawani, którzy trwali przy mnie tylko po to, aby zyskiwać dodatki płynące ze znajomości z zamożną osobą nie stanowili dla mnie żadnej konkretnej wartości. Zawsze, dzień w dzień, me serce przepełnione było smutkiem, a ukojenie znajdywało w internecie. To tam poznałam swoją przyjaciółkę, Ayane Kin. To tam, po zajęciach szkolnych, mogłam ujawnić siebie. Mogłam być sobą, zachowywać sie naturalnie, wylewać swoje żale i radości. Nie wiem, w jaki sposób mogłabym przetrwać, gdybym przypadkiem nie natknęła się na serwer japoński. Długo trwało, zanim postanowiłam się przywitać, jeszcze dłużej zacieśnianie więzów. A jednak udało się. Westchnęłam, siedząc przy biurku przepełnionym plikiem notatek, wpatrując się w równomiernie oddychającą małą kluchę, która leżała zwinięta pośrodku łóżka, wtulona w białą niczym śnieg pościel. Życie zaczęło mi się układać. Powoli, puzzel po puzzelku, dopasowując do siebie części. Jednak zaczęło. W moim życiu pojawił się Kotarou, obdarowując mnie idealną wręcz przyjaźnią. Wszystkie te wydarzenia wypełniały me serce szczęściem. W końcu, po tylu latach, potrafiłam wyjść z zaciemnionego pokoju, nie martwiąc się o to, że znajomi trwają przy mnie nie ze względu "na moją pozycję".

Pojawił się też On. Idealny, perfekcyjny, wiecznie wygrywający czerwonowłosy osobnik, przepełniony dumą. I chyba wywrócił moje życie do góry nogami...

    Wertowałam kartki, popijając chłodną już kawę. Przebiegłam wzrokiem po słowach, które zlewały się ze sobą w jedną niezbyt sensowną całość. Oparłam głowę o dłoń kierując swój wzrok w stronę okna, patrząc daleko za horyzont. Błękitne niebo przyozdobione było dwoma małymi, białymi niczym śnieg chmurkami. Mały, czarny ptaszek przysiadł na parapecie, najwyraźniej postanowił wyczyścić tu piórka, a po zakończeniu tejże czynności również utkwił wzrok w tym pięknym, błękitnym niebie.

Westchnęłam cicho okręcając się na fotelu w stronę łóżka. Wstałam lekko i zakładając samotny kosmyk włosów za ucho przysiadłam przy małym spokojnie oddychającym kłębuszku.

    -Ty nie masz takich problemów, co? - spytałam cichutko, głaszcząc Shiro za uchem, wsłuchując się w coraz głośniejsze mruczenie. - Musisz się bardzo cieszyć z tego powodu. Bo wiesz... Bycie człowiekiem nie jest wcale takie fajne jakby mogło co się wydawać. Mamy co chwila problemy, musimy martwić się o swoją przyszłość... Nasze życie to taki bezustanny bieg ku śmierci. Najpierw musimy spędzać większość życia na nauce, by następnie spędzać go w pracy. A po pracy... Po pracy czeka nas tylko czekanie na śmierć. Co ja gadam? - skarciłam sama siebie. -Nie wiem czemu włączył mi się taki depresyjny nastrój.

    Położyłam się wygodnie obok małego zawiniątka, przykryłam kocem i przymknęłam powieki, oddając siebie w objęcia Morfeusza pozwalając by zabrał choć na krótką chwilę wszystkie ciążące na mnie problemy. Obłoki sunęły po niebie niczym małe puchowe kawałki cukrowej waty, przyodziały nawet różowy kolor, a ich śmiejące się twarze radośnie pokrzykiwały i cieszyły się życiem. Ludzie niczym mrówki poruszały się po odległym lądzie, to mijając, to wpadając na siebie, a kolorowe światła wielkich drapaczy chmur i małych budynków krzyżowały się ze sobą ukazując tęczową poświatę, osiadłszy na twarzach małych boskich synów i córek. Ogromny krasnoludek wyczłapał się ze swego małego domku poprawiając zgięty w pół kapelusz, zmarszczył gniewnie brwi i rozejrzał się po całym ludzkim padole, sięgając ku górze, by z różowej chmurki oderwać malutki kawałek słodkiej waty. 

    Przebudziłam się wieczorem, przecierając oczy, zastanawiając się, jak dziwny sen mi się śnił. Nie pamiętałam dokładnie, ale byłam pewna, że było to coś dziwnego. Odblokowałam swój telefon chcąc zerknąć na godzinę, jednak zamiast tego na ekranie głównym pojawiła się informacja o nieodebranym połączeniu. Zmarszczyłam brwi. Czego on mógł chcieć w te piątkowe popołudnie? Oh, miałam na myśli wieczór.

Już chciałam oddzwaniać, jednak telefon znów zaczął wibrować, ukazując imię chłopaka wraz z przepięknym profilowym, które zrobiłam pewnego dnia z ukrycia. Uśmiechnęłam się odbierając połączenie.

- No co tam?

- Odbieraj jak do Ciebie dzwonią! Gdzie jesteś? - zaśmiałam się cicho, co skwitował parsknięciem.

- W domku, a gdzie mam być? Spałam, Kotaro. Jest piątek wieczór! 

   - Właśnie! Piątek wieczór, a ty sama siedzisz w domu i nie masz co robić? 

   - Skąd myśl, że siedzę sama? - spytałam z przekąsem - No, co jest? 

   - Chodź do mnie - dopiero teraz usłyszałam rytmiczną muzykę wygrywaną w tle. - I nawet nie waż się odmówić. 

   - Co się dzieje? Czy Ty, Hayama Kotaro, zrobiłeś domówkę? - zdziwiona uniosłam brwi ku górze, zerkając tym samym na lustro by zobaczyć, jak bardzo zdziwioną minę jestem w stanie w tym momencie zrobić. 

   - Asiaaa-chaaan! Jestem w trzeciej klasie! Od początku roku jedyne co robię to nauka i dodatkowa praca! Proszę mnie tu nie oceniać! Adres znasz. Jeśli nie przyjdziesz w przeciągu godziny, wyślę po ciebie moją ekipę. Zastanów się dwa razy. - Zanim zdążyłam odpowiedzieć cokolwiek, nawet zwykłe "ale", usłyszałam sygnał rozłączenia. Westchnęłam, spojrzałam na szeroko otwarte oczy kotka wpatrującego się we mnie z zaciekawieniem. 

   - No, shikata ga nai*, jak to mówią Japończycy. 

          Muzyka, chociaż niezbyt głośna, rozbrzmiewała w całym mieszkaniu, wprawiając człowieka w, można powiedzie, imprezowy nastrój. Weszłam przez otwarte drzwi. Kotaro nie zaprosił wiele osób, było to raczej spotkanie znajomych przy dobrej muzyce aniżeli wielkie party. Zdążyłam zamknąć je za sobą, a już silne i szerokie ramiona objęły mnie całkowicie w niedźwiedzim uścisku. 

   - Mądra dziewczynka - powiedział blondyn, szczerząc zęby. 

   - Kotaro... czy ty piłeś? - spytałam, nie tyle widząc, co czując znajomy zapach alkoholu. 

   - Tylko ociupinkę! - złączył ze sobą palec wskazujący z kciukiem. - Dla ludzi alkohol, dla ludzi zabawa. Chodź! - powiedział, łapiąc mnie za rękę i zaczął prowadzić w stronę saloniku, w którym siedziało już kilkoro znajomych. Z końca stołu pomachała mi dosyć energicznie Kin, uśmiechając się szeroko. Wstała i podbiegła do mnie, rzucając mi się na szyję. 

   - Przyszłaś! 

   - Czemu miałam nie przyjść? Czy ty słyszałaś, jak ten pan mi groził? Przecież to karalne! 

Hayama zaśmiał się, zapraszając do stołu. 

   - Nie wiem czego chciałabyś się napić, Asia-chan, ale mamy whisky, mamy sake, mamy nawet jakieś piwo, jeśli byłabyś chętna. 

   - Whisky. Z colą, cytryną i lodem - dopowiedziałam widząc, że już odchodzi, by zaopiekować się gościem. - Dzięki, misiu! 

   - Ah - westchnęła Kin - wiesz? Bardzo mi tego brakowało. Wyjścia we wspólnym gronie. Wyjścia i odpoczęcia. Udało się, a dodatkowo jesteśmy wszyscy razem. 

   - Myślałam dziś o was. Dziękuję. Za to, że jesteście, że się pojawiliście. 

Ayane przez chwilę patrzyła na mnie zdezorientowana, lecz po chwili jej oczy zaszkliły się delikatnie. Przytuliła mnie, jakby przez ten gest chciała mi przekazać, że nie ma za co. Że jest. Że będzie. Że jest to naturalna kolej rzeczy, że tak być powinno. 

Odebrałam szklankę od Kotaro, który właśnie ją przyniósł, rozmawiając na odległość z Reo, który korzystając z imprezowego nastroju założył na szyję hawajski kwiatowy naszyjnik. 

To prawda, co powiedziała Ayane. Siedzieliśmy w tym razem. Razem się odnaleźliśmy, i dopóki świat na to pozwoli, będziemy ze sobą złączeni. W zupełnie lepszym nastroju przysiadłam się do stołu nawiązując nowe znajomości. Już nie byłam taką szarą myszką jaką zwykłam być wcześniej. Otwierałam się na ludzi, pozwalałam sobie z nimi rozmawiać, śmiać się i bawić. 

   - I wtedy podbiegł do mnie, próbując odebrać mi piłkę, jednak nie wiedział jeszcze z kim ma do czynienia! Odsunąłem się dość szybko i...

   - I rzuciłeś piłką za trzy punkty, wygrywając tym samym mecz - dopowiedział wcześniej niesłyszany głos na tym spotkaniu. Podniosłam wzrok, napotykając złoto czerwone tęczówki czerwonowłosego chłopaka. Serce zabiło mocniej, a dłoń delikatnie zacisnęła się na trzymanej szklance. 

   - Sei-chan! Przyszedłeś!

   - Skończyłem naukę oraz obowiązki samorządowe, także mogłem sobie na to pozwolić. 

   - Czego się napijesz? 

   - Poproszę sake - odrzekł, okrążając stół dookoła. Spostrzegłam, że jedyne wolne miejsce znajduje się przy mnie. Przełknęłam cicho ślinę. 

Akashi usiadł spokojnie, wymieniając kilka zdań z Reo, który namiętnie opowiadał o minionym meczu koszykówki. Kotaro podał mu małą czarkę do której nalał schłodzony trunek. Zauważyłam, że atmosfera przy stole nie zmieniła się. Nie było bardziej drętwo, nie wyglądało na to, aby inni uczestnicy nagle stracili humor, czy prowadzeni szacunkiem do czerwonowłosego zaczęli sie ograniczać. Zdziwiło mnie to. Ja momentalnie zmieniłam swoje nastawienie, działo się to automatycznie. Próbowałam jednak nie dawać t ego po sobie poznać. 

   - Jesteś pewna, że alkohol w twoim przypadku to dobra rzecz? - spytał, nachyliwszy się w moją stronę. 

   - E? - zmarszczyłam brwi, a gdy zorientowałam się o co chodzi, na moje policzki wkradł się delikatny rumieniec. - Proszę, Akashi-kun, po prostu się bawmy. 

   - Niczego ci nie zabraniam - odparł, a po tych słowach miałam dziwne wrażenie, że ton jego głosu jest dziwnie spokojny, można by rzec wyluzowany, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że szczęśliwy. 

   - Więc bawmy się razem, Akashi-kun - odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem na ustach, przekierowując swój wzrok wprost w jego hipnotyzujące tęczówki. Podniósł czarkę ku górze, co uczyniłam również za jego przykładem, i wciąż, wpatrując się sobie nawzajem w oczy, napełniliśmy usta napojem. 

~*~

Shikata ga nai - "nie ma na to rady", używane przez Japończyków bardzo często, odnosi się to do akceptacji tego, co przynosi nam los. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz