Sobotni poranek zaczął się zaskakująco przyjemnie. Będąc jeszcze w fazie porannej drzemki wtuliłam twarz w poduszkę, otulając się szczelniej kołdrą. Mój niespodziewany ruch sprawił, że Shiro leniwie otworzyła swoje oczy i przeciągnąwszy się przydreptała bliżej, kładąc swoje mięciutkie łapki na mojej twarzy, delikatnie podgryzając nos. Skrzywiłam się lekko, zaciskając powieki, po czym otworzyłam je, wlepiając zaspany jeszcze wzrok w małego, czarnego kotka, który właśnie przystąpił do porannego mycia. Westchnęłam, przecierając oczy.
Wstałam, zakładając na bose stopy miękkie kapcie i ziewając przeciągle skierowałam swe kroki do kuchni. Poranne promienie słońca wlewały sie do mieszkania przez zasłonięte jeszcze żaluzje, tworząc piękne wzory na kafelkowej podłodze. Zaparzyłam świeżo zmieloną kawę w swoim ulubionym kubku, po czym usiadłam wraz z nim w salonie, na przeciwko okna, w miękkim fotelu. Wszystkie zaległości miałam już nadrobione, także ten dzień mogłam spędzić względnie spokojnie, oddając się przyjemnościom. Poranek zaczęty od kawy wypitej powili, rozkoszując się nią należał właśnie do takich przyjemności. Przymknęłam powieki, próbując sobie przypomnieć, co takiego miałam do zrobienia tego dnia. Niemalże zakrztusiłam się małym łykiem, zdając sobie sprawę, że tego dnia miałam spotkać się z Seijuro. Jak mogłam zapomnieć? Sama to zaproponowałam! Westchnęłam cicho, popijając dalej gorący napój.
Zapięłam do końca cholewki długich, jeździeckich butów, poprawiłam kask i poklepałam Płotkę po grzbiecie. Koń zarżał głośno, poruszył kopytami, po czym wyprostował się. Uśmiechnęłam się do niego. Siodło było już umocowane. Wsiadłam na niego zwinnie i wydając ciche polecenie, głaskając tym samym jego grzywę, wyprowadziłam przed stajnię. Do Akashiego dotarliśmy bocznymi drogami, z dala od zgiełku. Już wcześniej przerobiłam sobie tą trasę, podczas rozpoznawania okolicy. Nie byłam pewna, czy Seijuro pamięta o naszym umówionym spotkaniu, ale nie zaprzątałam sobie głowy upominaniem go. Zresztą widać, że niepotrzebnie. Wjechałam do jego posiadłości od tyłu. Biały, osiodłany koń stał tuż przy płocie, skubiąc zieloną trawę. Usłyszawszy nas, podniósł pysk do góry, rżąc przy tym. Płotka zawtórowała mu, widocznie ciesząc się z tego spotkania. Nie minęła chwila, a zza stadniny wyszedł Akashi w białych spodniach, czarnych butach z wysokimi cholewkami, skórzanej kurtce trzymającej ciepło oraz z czarnym toczkiem. Spojrzał na mnie pełnym obojętności spojrzeniem, po chwili uśmiechając się kącikiem ust. Odpowiedziałam na ten uśmiech, kłaniając się nisko.
- Witaj, Akashi. No - rozejrzałam się - to gdzie jedziemy? Opracowałeś już dla nas jakąś trasę?
- Masz wielkie szczęście, że sobotnie południa zawsze spędzam na jeździectwie, w innym wypadku byś mnie tu nie spotkała.
- Cóż, niewielka strata. Swoją przejażdżkę i tak bym odbyła, więc w czym różnica? - spytałam przekornie, śmiejąc się cicho pod nosem. Czerwonowłosy pokręcił głową, nic nie dodając. Płynnie dosiadł Yukimaru i ruszył, nie wydając mu żadnego widocznego rozkazu. Rozczuliło mnie to poniekąd, widać było, że są ze sobą bardzo zżyci. Ruszył przed siebie, a ja podążyłam za nim. Nie spieszyliśmy się, ale również nie rozmawialiśmy ze sobą. Oboje podziwialiśmy otaczającą nas przyrodę. Ptaszki ćwierkały wesoło, gdzieś w oddali sarenki skakały radośnie, świeże powietrze działało wręcz odprężająco.
- Mam nadzieję, że dotrzymasz mi kroku - powiedział, i nie czekając na moją reakcję ruszył galopem po leśnych ścieżkach. Zaklęłam cichutko pod nosem, krzywiąc się w uśmiechu i niezwłocznie ruszyłam za nim. Tętent naszych koni odbijał się echem wśród wysokich drzew porośniętych ciemnozielonym mchem. Do moich nozdrzy coraz bardziej docierał zapach wody. Początkowo myślałam, że tylko mi się wydaje, jednak po kilku minutach dotarliśmy na małą polanę, po środku której leżało przewrócone drzewo z grubym pniem, którego kora odpadła już jakiś czas temu, pozostawiając je gołe oraz gładkie. Tuż za nim znajdowało się jeziorko, do którego wpływał wodospad. Woda uderzająca o powłokę wygrywała wspaniałą muzykę w lesie, który wręcz wydawał się nią żyć. Akashi zatrzymał konia tuż przed granicą wody. Dołączyłam do niego, wdychając powietrze przesiąknięte zapachem wody.
- Często tu przyjeżdżasz? - spytałam, zwracając ku niemu wzrok.
- Niemalże przy każdym wyjeździe. Jest tu spokojnie, z dala od irytujących ludzi. - powiedział - Niestety dzisiaj nie jest tak jak zawsze... - wtrącił, spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek.
Prychnęłam, kręcąc głową. Doprawdy, człowiek ten czasem działał mi na nerwy, jednak nie byłam chętna mówić mu tego w tej chwili. Sama byłam zdziwiona, że poprzednie nerwowe reakcje mojego ciała odeszły w niepamięć. Zostałam, że tak powiem, sama z własnym ciałem. Mogłam je kontrolować. A przede wszystkim mogłam kontrolować mój umysł, który nie raz lubił płatać mi nieznośne figle. Napawałam się chwilą, oddychając świeżym powietrzem. Akashi równie wydawał się jakby zauroczony pięknem natury. To było ostatnie czego się po nim spodziewałam. Czasami myślałam o nim jako o paniczuku z bogatej rodziny, opływającego w luksusy młodzieńca. Mimo, że w jakimś stopniu oczywiście było to prawdą, w tym momencie, na łonie natury, wydawał się zupełnie innym człowiekiem. Milczenie, które panowało wokół nas nie było kłopotliwe, ani tym bardziej stresujące. Pogłaskałam Płotkę po grzywie, chwilę później zsiadając z jej grzbietu. Nie czułam na sobie spojrzenia czerwonowłosego. Podeszłam do strumyka, zanurzając w nim opuszki palców. Woda była chłodna, wręcz mroziła moje dłonie. Mimo, wydawałoby się, ciepłego słońca, wokół panował przyjemny chłód mieszany delikatnym wiatrem. Delikatne dreszcze przebiegły po moim ciele. Akashi podszedł do mnie niemalże bezszelestnie. Nie uchwyciłam chwili, w której zsiadał ze swojego konia.
- W takich chwilach wydajesz się mniej irytująca - stwierdził.
- Czy to dlatego, że milczę? - Spytałam, odwracając ku niemu wzrok ze strumyka. Milczał przez chwilę, po czym pokiwał delikatnie głową.
- Ludzie są irytujący. Często wydaje im się, że wiedzą na dany temat wiele, a w rezultacie okazuje się, że swoją wiedzę czerpią jedynie z mało prawdomównych portali społecznościowych. Jesteś takim człowiekiem - stwierdził mimo, że nigdy nie przeprowadziliśmy rozmowy, która mogłaby to stwierdzić. Musiałam przyznać, że całkiem nieźle znał się na ludziach oraz na ich zdobywanej przez lata wiedzy. To była prawda. Nie byłam człowiekiem, który wie dużo na każdy temat. Nie interesowałam się polityką, nie miały dla mnie znaczenia zmiany zachodzące na świecie, aktorzy, nowo wschodzące gwiazdy, sławne osobistości. Nie śledziłam życia innych, z tego względu moja wiedza o nich była bardzo ograniczona. Oczywiście, wynosiłam coś z każdej rodzinnej, świątecznej rozmowy. Byłam w tym kiepska. Jedyne, co wydawało mi się warte uwagi, to magia, która uwydatniała się przy każdej dziedzinie życia. Każde słowo to zaklęcie wypowiadane w świat. Każda roślina to magiczne ziele, które posiadało swoje właściwości. Każdy człowiek to oddzielny byt, który istniał, który był w stanie wpływać na przyrodę, wcielać się w nią i współistniał z otaczającym światem. Nigdy nie czułam się częścią rzeczywistości. Dlatego też nie potrafiłam rozmawiać na przyziemne tematy.
- Nie współistnieję z tym światem - powiedziałam, po chwili rozumiejąc, że wypowiedziałam to na głos.
- Widać. Jesteś czymś więcej. Jesteś czymś, czego nie rozumiem. Każdy element ciebie jest wielką niewiadomą. Owszem, mogę rozpoznać twoje zamiary, odczytać mowę twojego ciała. Ale nie jestem w stanie odgadnąć wewnętrznej części ciebie. To dla mnie jak porażka - powiedział, a ja, marszcząc nieco brwi, z pewną dozą niepewności przyjęłam do siebie fakt, że właśnie w tym momencie Akashi przyznał się do swojej słabości. Nie jest wiadomym, co wprawiło go w taki wylewny nastrój, wszechobecna cisza, natura, czy może moja magiczna zdolność zjednywania trudnych przypadków ludzi.
- Odkąd przybyłam do Japonii, powili zaczęłam zapominać, czym jest samotność. Odcięłam się od przeszłości, starając się żyć obecnym życiem. Znalazłam przyjaciół. Już nie spędzam wieczorów we własnym towarzystwie, ciesząc się jedynie filiżanką świeżo zaparzonej herbaty. Więzi umacniają, Akashi. Ludzie są potrzebni do egzystencji.
- Ludzie to tylko pionki na szachownicy, którzy...
- Mylisz się - przerwałam mu.
- Nigdy się nie mylę. Jestem absolutny, Joanno.
- Twoja absolutność kiedyś cię zdradzi. Jesteś bliżej upadku, niż ktokolwiek z nas.
- Stoję na szczycie.
- Dlatego przepełnia cię samotność. Perfekcja wyniszcza człowieka kawałek po kawałku, nie dając mu wstąpić o stopień wyżej. Stoisz na szczycie, i gdziekolwiek nie zrobiłbyś kroku, będzie to krok prowadzący w dół, do bezkresnej otchłani.
- Próbujesz bawić się w poetkę?
- Słucham serca. To ono podpowiada, co mówić, co robić. To ono układa dla mnie słowa. Faktycznie - zaśmiałam się cicho pod nosem - brzmię, jakbym próbowała cię pouczyć. Jakbym pozjadała wszystkie rozumy, jakbym była mędrcem niosącym jedyną prawdę. Jeśli chcesz, możesz we mnie uwierzyć! Będę twoim bogiem.
- Bóg nie istnieje.
- Więc go sobie stwórz. Bóg zaczyna istnieć, gdy się w niego wierzy. Ludzie potrzebują wierzyć w coś większego od siebie. W coś, za czym mogą podążać. Zwracają się ku silniejszym jednostkom. Tak rodzą się królowie. Tak rodzą się bogowie.
- A więc chcesz, byś była moim bogiem? Ty?
- A czego mi brakuje? Przemawiać już umiem, całkiem dobrze - zwróciłam ku niemu twarz, wbijając czujne spojrzenie w jego hipnotyzujące tęczówki. - Jestem tu, by cię wyzwolić.
- Jeśli byłabyś bogiem, musiałabyś umrzeć. Nie można wierzyć w coś, co żyje. Nie nazywano by wtedy tego wiarą.
- Więc może niech się stanie? - powiedziałam, stawiając prawą stopę bliżej strumyka. - Umrę, by cię wyzwolić. Poświęcenie godne najlepszych powieści romantycznych. Czy zgodziłbyś się na taki mój koniec? - spytałam, odwracając od niego wzrok, patrząc przed siebie, kierując lewą stopę jeszcze bliżej wrącego strumienia niebieskiej, krystalicznie przeźroczystej wody. Poczułam zimny dotyk na dłoni, powoli zaciskający się na niej. Mimo swojego wyraźnie odczuwalnego chłodu mogłam wyczuć ciepło z niego płynące. Stałam przed strumieniem, z ręką odchyloną do tyłu, trzymaną w delikatnym uścisku silnej, męskiej dłoni. Staliśmy tak przez chwilę, bez ruchu. Nawet nasze ręce zastygły w niepewności, nie poruszając się ani o milimetr.
Towarzyszył nam tylko wiatr, rozwiewał nasze włosy, oplatał nasze dusze. Tylko my, i wiatr. I natura, która dookoła odgrywała piękną scenerię. czułam, jak magia wypełnia to miejsce. Nie wróżki, nie smoki, najprawdziwsza magia płynąca z serca.
- Kocham cię, Seijurou... - powiedziałam, może wbrew sobie, może pod wpływem chwili, może żałując za chwilę wypowiedzianych słów, bądź cieszyć się z nich przez wieki. Dawny wiersz ułożony w myślach zmienił swoje zdania, zmienił znaczenie... - Kocham Cię, Seijurou. Objęłam Cię swoją bezgraniczną miłością. Kiedy? Dlaczego? Splamię swoją niewinność, by dać Ci szczęście. Zdejmę z Twoich barków ciężar. Uwolnię Cię. Kocham Cię, Seijurou. Ofiarowałam Ci miłość. Pokochałam Cię. *
Wiatr głośniej wygrywał własną muzykę, a słone łzy spływające po policzkach samotnie plamiły ziemię. Uścisk na mojej dłoni zelżał, po chwili zostawiając ją samą sobie, bezwładną. Pociągnęłam cichutko nosem. Nie karałam się w myślach. Dzisiejszy dzień jest dniem zgody z własnym sercem. Nie ściskałam szczęk, nie hamowałam łez. Stałam naturalnie, otwarta przed nim, jednak zwrócona do niego plecami. Mogłabym rzec, że czas dłużył się niewyobrażalnie. Że podczas naszego stania minęły wieki, że burzyły się osady i pojawiały miasta, kończyły wojny i rozpoczynały kolejne, rodziły nowe cywilizacje, zakańczając żywot poprzednich. Niewyobrażalny ułamek czasu.
- Dziękuję... - usłyszałam, czując ciepło rozlewające się po moich plecach. Zdziwiona rozszerzyłam lekko powieki, nie będąc w stanie się ruszyć, by nie przerwać chwili. Silne ramiona otuliły moje ciało, zamykając je w szczelnym uścisku. Bez chwili zawahania, bez drgania. Pewnie i zdecydowanie. Przymknęłam powieki, które pod wpływem emocji zaczęły wylewać jeszcze więcej łez. - Nie płacz już. Nie płacz.
Kładąc dłoń na jego dłoni jakby w obawie, że ucieknie, odkręciłam się ku niemu, stojąc z nim twarzą w twarz. Przez krótki moment, ułamek sekundy, obie jego tęczówki zalśniły szkarłatem, by na powrót przybrać swój naturalny, dwojaki kolor.
Odsunął się ode mnie, na powrót przybierając poważną maskę. Odchrząknął cicho, ledwie słyszalnie, po czym ruszył w kierunku Yukimaru, dosiadając go.
- Wracajmy - powiedział swoim zwyczajowym, władczym tonem.
Stałam jeszcze chwilę wpatrzona w jego sylwetkę, po czym ocierając mokre od łez policzki podeszłam do Płotki, czując, jak kolana niebezpiecznie się pode mną uginają. Wróciliśmy w ciszy.
Zobaczyłam prawdziwego Ciebie, Seijurou
Sekunda uczyniła moje życie lepszym
Szkarłat Twych tęczówek wybił piętno na mym sercu
Zmieniając je w gorącą lawę
Przejrzałam Cię, Seijurou
Bądź
~*~
* Krótki, nieco zmieniony wiersz z zakończenia 15 części opowiadania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz