Już od kilku lat wtorek dla siatkarzy Karasuno był najbardziej wyczerpującym, treningowym dniem w ciągu całego tygodnia. Po tylu godzinach nieustannego doskonalenia własnych umiejętności nawet Hinata, który miał w sobie tyle energii, ile członkowie klubu razem wzięci nie miał sił, aby prosić Kageyamę o kolejne wystawy. Już od szóstej rano na dziedzińcu dało się usłyszeć dźwięki odbijanych piłek i krzyki siatkarzy dochodzące z obszernej hali sportowej, co i raz przerywanych wskazówkami trenera. Umiejętności drużyny poprawiały się z dnia na dzień, każdy z członków ulepszał swoje zdolności z największym zapałem. Teraz krajowe stały dla nich otworem, podnosili się z klęczek, rozwijali uleczone, krucze skrzydła, powoli, lecz nieustannie wzbijali się w górę, dorastali. Pisklęta stawały się dorosłymi osobnikami, najlepszymi w swym gatunku.
Gwieździste niebo przez całą minioną noc dotrzymywało Hanae towarzystwa. Pogrążona we wspaniałej opowieści dziewczyna nie była w stanie odczuć mijających godzin. Jak wielkie było jej zdziwienie, gdy budzik ustawiony na 6:30 rozbrzmiał gwałtownie w jej pokoju. Zrywając się pospiesznie z parapetu syknęła z bólu spowodowanego przez zastane kości. Z pewnym ociągnięciem podeszła do zegarka, aby go wyciszyć.
Nie mogła uwierzyć, że nocne godziny, które dzień w dzień dłużyły się niewyobrażalnie, torturując jej myśli horrorami nadsyłanymi we śnie minęły niemalże tak szybko, jak mrugnięcie, błysk, piorun uderzający w samotne drzewo na rozstaju dróg. Mimo, że jej organizm był wyczerpany, czuła rozlewające się ciepło we własnym wnętrzu, a usta przybrały kształt niepewnego uśmiechu.
Podłoga na korytarzu zaskrzypiała lekko w pogrążonym ciszą domu, a drzwi otwarły się, ukazując niską staruszkę o niebywale przyjaznym uśmiechu odzianą w długi, miękki, jasnoszary szlafrok.
- Hanae, słonko, już nie śpisz? - spytała babcia, podchodząc do dziewczyny. Pogłaskała ją po policzku i położyła swoją drżącą dłoń na jej ramieniu.
- Czytałam książkę, babciu. Chyba... trochę za bardzo się wciągnęłam - wyznała, lekko wzruszając ramionami. Pocałowała babcię w policzek, spoglądając na nią troskliwie. - Połóż się do łóżka, jeszcze wcześnie.
- Może zjemy razem śniadanie, co ty na to? - zaproponowała, jednak widząc nieugięty wzrok swojej wnuczki postanowiła pójść na kompromis. - Wrócę do łóżka, gdy wyjdziesz do szkoły.
- Przepraszam, że cię obudziłam...
- Ależ kochanie! Nic się nie stało! - zapewniła, chwytając dziewczę za rękę, prowadząc do kuchni.
Na co dzień odosobniona, nielubiąca towarzystwa Komatsu kochała swoją babcię jak nikogo innego. Zawdzięczała jej wszystko. To ona wzięła ją pod swoją opiekę po tragedii, jaka wydarzyła się pewnego, ciepłego lata. Jej wujek odmówił ugoszczenia jej we własnym domu, obwiniał ją za to, co stało się z jej rodzicami. Zewsząd dochodziła do niej nienawiść, nie miała gdzie się podziać. Ból po utracie bliskich dzień w dzień wdzierał się do jej oszalałego z tęsknoty serca, zabijając człowieczeństwo. To ona, jej babcia, pierwsza wyciągnęła do niej dłoń, posłała wyrozumiały uśmiech, objęła ciepłymi, niemalże matczynymi ramionami, uchroniła przed zawiścią rodziny, dając oparcie. To ona zastąpiła jej matkę i ojca. Ona jedna, kobieta w podeszłym wieku, mająca dawno za sobą zdrowe lata życia. Ona jedna...
Licealny dziedziniec świecił pustkami. Jedynie mały, czarny kot, który siedział pod jednym z drzew raz na jakiś czas wydał z siebie przeciągły jęk, a małe ptaszki ukryte w koronach świergotały radośnie, jakby witały kolejny poranek. Hanae powłóczystym krokiem zbliżała się do drzwi hali, co i raz przystając, aby zastanowić się, czy dobrze robi. Zarwana noc nie dawała się jeszcze we znaki, wręcz przeciwnie, z niewiadomych powodów czuła pulsującą w jej żyłach energię, jakoby brak snu działał wzmacniająco. Odetchnęła głęboko, słysząc już dochodzące dźwięki z wnętrza pomieszczenia. Podeszła do niego już nieco żwawszym krokiem, zatrzymując się w drzwiach. Powędrowała wzrokiem na sam środek sali, na którym rozwinięta była siatka, a po obu jej stronach stało kilkoro uczniów w biało-czarnych strojach. Chłonęła każdy ruch tak, jakby pierwszy raz w życiu widziała mecz na żywo.
Wysoki chłopak o morderczo zimnym spojrzeniu stał na linii serwów, trzymając w dłoniach piłkę. Podrzucił ją kilka razy w górę. Po sali rozległo się ciche "Nice serve, Kageyama!". Wypowiedział je rudowłosy, bardzo niski chłopak. Co on robi na boisku? Pomyślała Hanae uważnie obserwując ruchy czarnowłosego. Chłopak odetchnął głęboko, powoli wypuszczając z płuc powietrze, zabrzmiał głos gwizdka, który zadziałał niczym rozkaz. Piłka w mgnieniu oka została wystrzelona ku górze, a nastolatek, biorąc rozpęd wyskoczył ku górze, uderzając ją płaską dłonią. Nie mogła nadążyć nad prędkością, jaką osiągnęła. Była pewna, że z wielkim hukiem uderzy o ziemię po przeciwnej stronie siatki. Na krótki moment przestała oddychać, bojąc się, że zakłóci tą chwilę. Nigdy nie była fanką sportu, wręcz przeciwnie, stroniła od każdej najmniejszej aktywności. W końcu sport zazwyczaj wiązał się z pracą zespołową, a co za tym idzie, kontakcie z ludźmi. Jedna chwila wystarczyła, by jej dotychczasowe zdanie zostało wytarte, zamazane, usunięte. Przekonała się o tym, gdy, obserwując drugi koniec boiska przed jej oczami mignęła niska, znajoma postać, rzucająca się do obrony własnego terytorium. Cała akcja działa się w ułamku sekundy: w jednej chwili piłka praktycznie dotykała ziemi, a w drugiej szybowała już wysoko, ponad głowami siatkarzy. Nishinoya, bo to właśnie on był tajemniczym wybawicielem, przeturlał się kawałek, wstając pośpiesznie z szerokim, pełnym radości uśmiechem na twarzy.
- Anioł stróż... - wyszeptała Komatsu, sama nie wiedząc dlaczego właśnie tak o nim pomyślała.
Piłka została odebrana, jego drużyna zaatakowała, jednak przeciwnikom udało się obronić, znów była w górze, opadała wolno tuż na wystawione ku górze dłonie Kageyamy. Chłopak odbił ją, celując nią idealnie przed wzbijającego się w powietrze niskiego, rudowłosego chłopaka. Jej rozszerzone źrenice pochłaniały każdy najmniejszy ruch, a postać niskiego chłopca przyozdobiona była w czarne, rozpostarte krucze skrzydła. Nie wiedziała, co się stało. Głośne uderzenie o podłogę i gwizdek zaliczający punkt rozbrzmiał na sali, odbijając się echem od grubych, kamiennych ścian. Krzyk radości wypełnił salę, wypełniając ją życiem.
- On... leciał.
Obserwowała wszystko z zapartym tchem. Wypuściła z siebie powietrze, łapiąc się framugi.
- Niesamowite... - Pierwszy raz w życiu odszukała coś, co było równie zadziwiające jak książki, które pochłaniała jedną za drugą. To tak, jakby odnalazła nowy kawałek siebie, zagubiony element skomplikowanej układanki.
- Oi, Komatsu! - z zamyślenia wyrwał ją głos biegnącego już w jej stronę chłopaka. Otępiałym wzrokiem wpatrywała się w jego uśmiechniętą twarz. Przystanął tuż przed nią, wierzchem dłoni ocierając krople potu spływające z czoła. Zazwyczaj idealnie ułożona ku górze grzywka opadała teraz na twarz, przyklejając się do niej. - Niesamowite, prawda, prawda? Od jak dawna tu jesteś? Widziałaś moją wspaniałą akcję? Nazwałem tą technikę Toczącym Grzmotem, kozackie, nie?
- Niesamowite... - powtórzyła, wpatrując się w niego z uznaniem. - Zaiste... niesamowite.
Yuu znieruchomiał na krótką chwilę próbując zrozumieć, co się stało. Ta ciągle niedostępna dziewczyna w tym momencie znów się otworzyła. Zrobiła kolejny malutki kroczek w swoim życiu. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, kładąc swoją dłoń na jej barkach, tak samo delikatnie, jak robiła to jej babcia. Poczuła lekkie ukłucie, nie będąc pewną, jakie uczucie właśnie wypełnia ją od wnętrza. Jedna decyzja wpłynęła tak pozytywnie na jej życie, odnalazła następną rzecz, która sprawia jej radość. Nikłą, co prawda, ale jednak zaczęła myśleć, że to, co dzieje się teraz z jej ciałem... to właśnie radość.
- Pójdę pod prysznic i się przebiorę, zaczekaj na mnie, dobra? - spytał, po czym nie czekając na odpowiedź popędził w stronę przebieralni. Dziewczyna przytaknęła tylko lekko, wciąż otumaniona dziwnym odkryciem.
- Niesamowite...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz