Rozdział 5

    Nishinoya wrócił do niej cały w skowronkach, świeżo po prysznicu, z oklapniętymi, mokrymi jeszcze włosami. Wydało jej się o nawet zabawne. Podniesione włosy dodawały mu wzrostu, a teraz... wydawał się taki malutki. Ku radości chłopaka, nawet mimo tego, dziewczyna spoglądała na niego z dołu. Znaleźć kogoś niższego od siebie, to dopiero był wyczyn. Ukłoniła mu się lekko, nadal będąc w szoku po niedawnych doznaniach. To tak, jakby zeschnięty kwiat znalazł maleńkie źródło, z którego może czerpać, i choć nie pozwoli mu to rozwinąć płatków, przedłuży jego życie. Salę gimnastyczną opuścili razem, wraz z odprowadzającymi ich spojrzeniami reszty członków klubu. 

   - Wyglądasz jakoś niewyraźnie, Komatsu! Coś się stało? Wiesz, jestem Twoim senpaiem! Możesz powiedzieć mi wszystko, na pewno pomogę! 

Dziewczyna zwróciła ku niemu spojrzenie, przekrzywiając lekko głowę, zastanawiając się, o co może chodzić

   - Oh, - przypomniała sobie - nic takiego. Po prostu nie spałam.

   - Komatsu! Musisz spać i jeść, żeby mieć energię! Najlepsze jest mięsko z grilla. Podawane przez menadżerki klubów... to piękne! - rozmarzył się, a tysiące malutkich gwiazdeczek rozbłysło w jego złotych tęczówkach. Nie wiedział jeszcze do końca, jak postępować z Hanae, ale fakt, że zaczęła odzywać się trochę częściej wprawiał go w radość. Sam dziwił się temu zbytniemu zainteresowaniu, jakim obdarzył tę osobę. Nie było to natychmiastowe, nie stało się z dnia na dzień. Przyznać musiał, że gdyby nie ten feralny wypadek podczas nielegalnej gry z Tanaką, nigdy by nawet nie zwrócił ku niej spojrzenia. Może jedynie w taki sposób, w jaki patrzył na inne przedstawicielki płci pięknej, włączając w to urzekającą Kiyoko-senpai. Pojawiło się przed min wyzwanie, ciągle zamglone, niezbyt widoczne, sam nie wiedział, co powinien z nim począć, jak się za to zabrać. Wiedział jedno. Był libero, nie mógł pozwolić jej upaść niżej. Nawet, gdy od upadku dzielą dwa centymetry, nadal jest w stanie pomóc jej się wznieść. Dwa centymetry, szerokość dłoni. Nawet, gdy przez myśli przebiega tysiące zwątpień, on może to uratować. I jakkolwiek nie byłaby pogrążona w mroku, on świecił najjaśniej ze wszystkich. Żaden mrok nie jest w stanie wygrać z takim blaskiem. 

   - Um... Noya-senpai... 

   - Hmm? - spojrzał na nią, z szerokim uśmiechem zdobiącym twarz.

   - Czy mógłbyś nauczyć mnie siatkówki? - spytała swobodnym tonem, na krótki moment odwracając wzrok. Nawet gdyby chciała, nie potrafiła zabrzmieć niewinnie. Jej słowa zawsze niosły za sobą szczerość oraz chłód, nieważne do czego sie odnosiły. Wyjątkiem była jej babcia, niezwykła kobieta, która zaopiekowała się jej nędznym życiem. Tylko z nią potrafiła rozmawiać godzinami, pozwalając sobie nawet na nikły uśmiech. Nie zastanawiała się długo nad tym pytaniem, zadała je w sumie w przypływie chwili, nie bacząc na konsekwencje ani na to, że przeczyło to z naturą jej dotychczasowego życia. Po prostu... po prostu pierwszy raz uniosła wzrok ku niebu. 



          Odgłos uderzającej o halową posadzkę piłki roznosił się po pomieszczeniu, odbijając echem od grubych ścian, by na powrót wrócić do uszu skoncentrowanej dziewczyny. 

   - Jeszcze raz! - krzyknął Nishinoya stojący na wysokiej ławce przy tuż przy siatce. Hanae zagryzła wargę, po czym wyciągnęła z dużego kosza ostatnią piłkę. Zaczerpnęła powietrze głęboko w przemęczone już płuca, przymknęła powieki próbując się skoncentrować po czym wbiła czujne spojrzenie w przedmiot trzymany w swoich dłoniach. Piłka odbijała delikatnie światło halowych reflektorów, a liczne przetarcia świadczyły o tym, że raczej nie była oszczędzana. Od kilku dni ćwiczyła wraz z Nishinoyą przyjęcia w trakcie długiej przerwy obiadowej, lecz mimo licznych wskazówek nie była w stanie poprawnie wykonać odbioru. Mimo to, każde dotknięcie piłki sprawiało jej radość. Powolutku, krok po kroku, otwierała się na to nowe, dotychczas, nie licząc przeszłości, nieznane uczucie. Niezwykle rozważnie kierowała swoim sercem, nie pozwalając, aby kolejna rzecz rozszarpała ją od środka. Nie mogła oddać się temu w całości, do wszystkiego w swoim życiu podchodziła z wielką rezerwą. Przecież nie zasługiwała na to. Całe jej życie było pomyłką. Istniała dla samej siebie, bez celu w życiu, które jeszcze niedawno zapowiadało się na długą tułaczkę. Teraz maleńki promyczek nadziei zrodził się w jej sercu, a w głowie narodziła się myśl, co prawda przyćmiona jeszcze mrokiem, ale jednak, że może nie istnieje już jako samotny byt, nie dla samej siebie. Coraz bardziej istniała dla siatkówki. 

  Podniosła piłkę ku górze, próbując tym samym zmusić wyczerpane ciało do kolejnego ruchu i niemalże resztką sił podrzuciła ją w stronę Yuu, a ten natychmiastowo odbił ją z powrotem. Hanae w skupieniu podążała za nią wzrokiem, ustawiła ręce w pozycji przyjmującej i odbiła piłkę idealnie w górę. Udało się... udało mi się odebrać...  Jej oczy w zdziwieniu rozszerzyły się, a oddech na moment zatrzymał. Serce zabiło mocniej tak, że czuła to w całym przemęczonym ciele.

   - Noya-sa...

   - Nice receive.

Nie rozpoznała tonu głosu, jaki usłyszała. Z rozszerzonymi źrenicami wpatrywała się w stojącego na ławce Nishinoyę, który równie bacznie ją obserwował. Jego twarz nie wyrażała codziennej radości i błogości. Mimo malującego się na niej delikatnego uśmiechu całokształt emanował ogromną powagą, a dźwięk słów wprawił jej serce w szybsze bicie. Nishinoya Yuu, libero, pochwalił jej przyjęcie. Nie na oklep, nie dlatego, by było jej miło, ani tym bardziej, by dodać otuchy. Pochwalił ją z pełną powagą, nie odkręcając wzroku, wwiercając się w jej duszę. Poczuła mrowienie w okolicach łopatek, usłyszała cichy szczęk chrząstek. Odgłos regeneracji. Połamane, opuszczone od lat skrzydła zasklepiły jedną z wielu swych kości, a wypłowiałe pióra delikatnie, niemalże niewidocznie, pochłonęły mrok z jej serca, samemu barwiąc się na czarno. Niewidzialna dłoń powędrowała w jej stronę, jeszcze nie tak silna, jak powinna, a ona, Hanae, piękny czarny kwiat zamknięty w ususzonych wciąż liściach, niepewnie wyciągnęła ku niemu rękę. Ta dłoń... jedyne, z czym mogła to porównać, to światło. Blask, który wygrywa z mrokiem. Jasność, która pozwala kwiatom rozwinąć płatki. Niczym płomień, który zmusza wrony do wzniesienia się w górę. Nadzieja. Zacisnęła szczęki, hamując krople kumulujące się w jej oczach. Czy to łzy? Czy na właśnie płacze ze szczęścia? Oh, jakie to żałosne, jej mroczna dusza upuściła swoją kroplę ze... szczęścia? Ona jest szczęśliwa? To jest... to jest to? Radość? To...

   - Dzię... dziękuję - wyszeptała, kłaniając się lekko, zaciskając piąstki na szkolnym, czarnym mundurku. Uśmiech na twarzy Yuu poszerzył się, a w jego oczach rozbłysła iskierka. Zeskoczył ze stolika podchodząc do Komastu, kładąc dłoń na jej ramieniu. 

   - To co, zabieram Cię dzisiaj na obiad, Komatsu! Świetna, wspaniała kolacja dla dwojga!  

Ciemnowłosa wyprostowała się, ocierając wcześniej samotną łzę. To idzie w złym kierunku, pomyślała. Odetchnęła głęboko, wypuściła powoli powietrze, znów wpatrując się w jego tęczówki z niebywałym spokojem i chłodem. Jej serce uderzyło mocniej o klatkę piersiową jeszcze kilka razy, po czym również uspokoiło swój rytm, powróciło do przeszłości. Ludzie są okropni. Ludzie oszukują. Ludzie to potwory. Oni... oni zabijają. 

   - Dziękuję za pomoc, Nishinoya-senpai. Może innym razem.  

   I odeszła, zarzucając torbę na ramię, z obojętnym wyrazem twarzy. Tylko na twarzy Yuu przez krótki moment, dosłownie sekundę, malowało się zdziwienie. Wiedziałem, że będzie trudno, pomyślał. wzdychając ciężko. Czasami jest gorsza niż Kiyoko-senpai... 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz