Rozdział I

        Zza zabrudzonych, okrytych szronem okien zaczęły wdzierać się pierwsze promienie słońca zwiastujące poranek. Sala kryształu powoli budziła się do życia. Feary okryci grubymi, przykurzonymi już kocami po cichu pomrukiwali między sobą, starając się jednak nie zużywać zbyt wiele energii. Ich przemęczone twarze boleśnie oddziaływały na serca resztki członków Lśniącej Straży, która mimo wszystko starała się podtrzymać ocalałych na duchu. Rozpoczął się poranny rytuał rozdawania ciepłego posiłku nie wnoszącego nic poza przelotnym uczuciem nasycenia. Karuto przyprowadził jedzenie na metalowym przyrdzewiałym stoliku na kółkach, rozdając je wraz z pomocą Joanny, ziemskiej dziewczyny, która przybyła do magicznej krainy wiele lat temu. Zdążyła ona już wyrzucić z pamięci swoją przeszłość, zmuszona głównie przez eliksir zapomnienia stworzony z Wody Lethe, który to przygotowała we własnej niewiedzy z niebieskowłosym elfem. Jakże błahe to się wydawało w porównaniu z tym, co teraz się działo w magicznym świecie. Wtedy ucierpiała tylko ona, została bezboleśnie wymazana ze wspomnień swoich najbliższych. Przywykła do nowego życia, wiodła je nadzwyczaj spokojnie mimo, że nieraz wielu z przeciwników potrafiło podstawiać kłody pod nogi. Westchnęła cicho, w duchu uśmiechając się do własnych wspomnień, szczęśliwych chwil spędzonych z przyjaciółmi, zanim cały ich dotychczasowy świat legł w gruzach. 

 - Mamo - odezwał się cichutki głosik tuż po jej prawej stronie. Przed nią stała niebieskowłosa ośmioletnia dziewczynka z lekko zadartym nosem, spiczastymi uszami, niezwykle mądrymi oczami osadzonymi na bladej twarzy.  Spoglądała na Joannę badawczym spojrzeniem - mamo, znów zaczynasz wspominać. 

Ziemianka uśmiechnęła się nieśmiało, głaszcząc ją po głowie. 

 - Wspomnienia podtrzymują mnie na siłach - odparła. 

 - To dobrze. Jesteś silną kobietą - powiedziała z pełną powagą - Będę taka sama jak ty.

 - Jesteś tak samo bystra jak twój tatuś, ale już ci to mówiłam, prawda? - przytuliła ją do siebie na krótki moment, po czym podała jej jedzenie. - Proszę, skarbie. Zjedz spokojnie. 

 - Mamo... - zaczęła znowu, wpatrując się w oczy swojej matki. - Mamo, on żyje. Wiem, że on żyje. 

Joanna przełknęła ślinę, przytakując. Zadziwiała ją pewność, z jaką jej małe dziecko wypowiadało to zdanie. Dziewczynka była niezwykle silna oraz mądra, wiedziała to już od pierwszych chwil, kiedy ta wypowiedziała swoje pierwsze słowa. Mimo, że to matka powinna podtrzymywać dziecko na duchu, tutaj było inaczej. Dzięki swojej małej pociesze mogła dalej brnąć przez to życie. 

 - Wiem, córeczko, wiem - wyszeptała, całując ją w czoło. - Leć już, muszę zająć się swoimi obowiązkami. 

Mała półkrwi elfka przytaknęła, odchodząc wraz z jedzeniem ku swojemu małemu kącikowi, który zajmowała wraz z innymi dziećmi. Joanna patrzyła na nią z lekkim uśmiechem, po czym odwróciła się do Feary, chcąc kontynuować rozdawanie posiłku.

Kucnęła, drżącą dłonią próbując przebudzić śpiącą przed nią młodą kobietę. Dotknęła jej ramienia, potrząsając za nie lekko. Momentalnie krew wzburzyła w jej żyłach, poczuła oblewające ją gorąco. Przełknęła ślinę, ponawiając manewr. Odwróciła się, patrząc wprost w oczy Keroshane, który od razu go podchwycił, podchodząc do niej gorączkowym krokiem. 

 - Nie żyje... - wyszeptała przez zaciśnięte gardło. W jej oczach nabrały łzy. Mężczyzna leżący obok przebudził się na dźwięk tych cichych słów, patrząc z przerażeniem na osobę leżącą obok niego. Zawył żałośnie, rzucając się na bezwładne ciało. 

 - Vaire! - krzyknął, odrzucając od białowłosej koc, przekręcając ją na plecy. Jej dłoń opadła lekko na ziemię. Miała bardzo błogi wyraz twarzy, na jej ustach krył się cień uśmiechu. Umarła bez męki. - Vaire... - powtórzył, nieco ciszej. Wiele osób spoglądało na nich z bólem ukrytym w oczach, niektórzy odwrócili wzrok, wpatrując się we własne dłonie. Karuto zacisnął zęby patrząc na trzymany przez siebie talerz. Przez chwilę chciał rzucić nim w ścianę. Na tyle zdały się ich trudy. Mimo wszystko nie potrafili ukryć się przed Panią Śmierć, szczególnie okrutną w ostatnich czasach.

- Proszę... - wyszeptał mężczyzna - nie zostawiaj mnie. 

Joanna podeszła do niego, obejmując ramieniem. Musiała zachować siłę w takich sytuacjach. Gdyby pokazali swoją słabość, cała reszta rozsypałaby się na milion małych kawałeczków, a w kwaterze zapanowałby chaos. Musiała być silna. Skinęła głową na Keroshane, który zaciskając pięści skinął głową, przywołując do siebie dwóch ochroniarzy. W akompaniamencie cichego płaczu wynieśli oni ciało do innego pomieszczenia,  które na ten moment pełniło rolę kostnicy. Po południu odprawią pogrzeb, żegnając kolejną osobę. 

- Która to już osoba w tym tygodniu? - spytał Jednorożec o czarnoniebieskich włosach, wchodząc do pomieszczenia stanowiącego ich mały pokój narad. Przetarł zmęczoną twarz, podkrążonymi oczami spoglądając na resztę zebranych. 

 - Czwarta - odparł Nevra, młody wampir, który dzięki swojej wytrzymałości prezentował się najlepiej ze wszystkich, mimo to nawet po nim było widać negatywne skutki obecnej sytuacji. Siedział na jednej z szafek, mieląc w dłoniach skrawek swojego szala.

 - Jak tak dalej pójdzie, śmierć zabierze nas wszystkich - szepnęła Joanna, jakby do siebie, jednak w tak małym i cichym pomieszczeniu każdy dokładnie słyszał jej słowa. Jak na potwierdzenie, każdy spuścił głowę. 

 - Vaire spoczywa już w kostnicy. Jej narzeczony pogodził się z jej utratą dosyć szybko. 

 - Nie ma się co dziwić - odpowiedział Karuto na słowa Keroshane - ostatnimi czasy jest to dla nas jak codzienna rutyna. Każdy jest przygotowany na odejście. 

 - Wiecie, chłopcy... - zaczęła Joanna, przegryzając wargę. Milczała przez chwilę, jakby bijąc się z myślami, czy powinna poruszyć ten temat, jednak ostatecznie pociągnęła dalej - Yvan poprosił mnie, byśmy odprawili im ślub. - Wokół zapanowała niczym nie zmącona cisza. Nevra podniósł wzrok, patrząc z lekkim niedowierzaniem. - Każdy z nas wie, jak wiele dla siebie znaczyli - kontynuowała - byli zaręczeni, mimo tego, co się stało, nie oddalili się od siebie. 

 - To... to niedorzeczne - oburzył się nieco Karuto, patrząc z niedowierzaniem na turkusowowłosą - nie możemy tego zrobić bez jej zgody. To, że wszyscy widzieliśmy jej oddanie, nie upoważnia nas do tego. 

 - Prawdę powiedziawszy... - Joanna pociągnęła nosem, drżącą ręką sięgając za poły swojego płaszcza, wyjmując z niego pomiętą, zżółkniętą karteczkę - prawdę powiedziawszy jakiś czas temu Vaire przyszła do mnie na rozmowę. Wiedziała, że jest coraz słabsza. Chciała poczekać do dnia, w którym pierwszy raz się poznali. To zaledwie dwa tygodnie, była pewna, że wytrzyma chociaż tyle. 

 - Ta data miała dla nich znaczenie - potwierdził Nevra, patrząc z zainteresowaniem na jej dłonie, którymi nieporadnie próbowała rozłożyć złożoną na kilka razy wiadomość. 

 - Ale... - kontynuowała, znów pociągając nosem. Łzy napływały jej do oczu. - ale mimo wszystko podała mi ten kawałek papieru prosząc, bym odczytała go w konkretnym momencie. Wyraziła pisemną zgodę na pośmiertny ślub. Chciała, by nawet, gdy jej zabraknie, on się odbył. Bez świadków. Wierzyła, że po śmierci odnajdzie spokój. - Podczas wyjaśniania łamał jej się głos, jednak ciągle starała się mówić bardzo wyraźnie. Keroshane podszedł do niej, odbierając wiadomość z jej drżących rąk, czytając zapiski. 

 - Względem prawa - zaczął, zdając sobie sprawę, że prawo jest w takiej sytuacji mało znaczące. Przymknął oczy, starając się przemyśleć wszystko dokładnie, po czym westchnął, oddając kartkę. - Dobrze. Zróbmy tak. 

Karuto wyglądał tak, jakby chciał zaprzeczyć, lecz finalnie nie wypowiedział ani słowa, przytakując. 

 - Gdyby była tutaj Miiko, to... - zaczął Nevra, gryząc się w język. Kolejny cień bólu przebiegł po twarzach zebranych. - Kto odprawi ceremonię?

 - Ja - wyszeptała Joanna. - Ja to zrobię. - podniosła wzrok, wpatrując się w oczy wampira nieugiętym spojrzeniem. 

        Wnętrze kostnicy wypełnił zapach palonej szałwii, zioła, które zawsze towarzyszyło w takich sytuacjach. Ziemianka stała przed martwym ciałem, odziana w białą pelerynę, która dzięki wysokiej jakości materiałowi jeszcze nie straciła swojej barwy. Na głowie założony miała srebrny diadem, który noszony upoważniał do połączenia dwóch osób więzią małżeńską. W pomieszczeniu panowała cisza, mącona jedynie cichym szlochem. Trzymając w dłoniach związany ciemnym rzemieniem pęk dymiącej się szałwii, nakreśliła w powietrzu znak X, runę Gebo odpowiadającą za miłość i połączenie. Przymknęła oczy, wprawiając swoje ciało w trans. 

 - Za powiernictwem naszej nadziei, Oracle, rozpoczynam połączanie dwóch związanych ze sobą miłością dwóch serc, czyniąc je jednością zarówno za życia jak i po śmierci. - podeszła do Vaire, przykładając dłoń do jej czoła, wyszeptała ciche zaklęcie. Powtórzyła tą samą czynność przenosząc dłoń na czoło Yvana. - Połączeni za życia, nierozłączeni po śmierci, będą ze sobą na wieki, a ich dusza złączona w jedno w swoim czasie połączy się z Wielkim Kryształem - te słowa przyszły jej z trudem. Nie było już kryształu, a przynajmniej nie mieli do niego dostępu, jednak nadzieja nie przestała ich opuszczać. Nie, dopóki ich świat dalej istniał. - Vaire, Ty, która wykazałaś swoją chęć zamążpójścia za Yvana, oraz Yvanie, który obrałeś sobie Vaire za miłość swojego życia. Udzielam wam błogosławieństwa. Od tej chwili, jesteście jednością. 

        Joanna ponownie nakreśliła w powietrzu runę, odkładając zioła na porcelanowy talerz. Yvan zagryzł wargi, nachylając się nad martwym ciałem swej kochanki, składając ostatni pocałunek na jej policzku. Uścisnął jej złożone dłonie, przyklęknął na jedno kolano, po czym skierował do niej swoje ostatnie słowa. 

 - Vaire, ty, która współistniałaś ze mną za życia, współistnieć będziesz i po śmierci. Dołączę do ciebie w swoim czasie. Ty, która dałaś mi szczęście, bądź moją otuchą. Spoczywaj w pokoju, moja najdroższa żono. 

        Nevra przymknął powieki, kładąc dłoń na ramieniu Yvana, w tym momencie świadczył za prawdziwością jego słów. W pomieszczeniu zapadła długa cisza. Zioła powoli przygasały, nie wydając już swojego intensywnego zapachu. Joanna nałożyła na ich dłonie obrączki, próbując się przy tym nie rozpłakać. Skinęła na Jamona, który również wzruszony stał pod drzwiami. Podszedł do leżącej kobiety, podniósł obite burgundowym materiałem deseczki na których była ułożona, po czym przeniósł je do wcześniej przygotowanej trumny. Poczekał chwilę, by mężczyzna mógł oddać ostatnie spojrzenia swojej ukochanej, po czym zamknął wieko. 

 - Vaire, spoczywaj w pokoju - wyszeptała Joanna, kreśląc dłonią runę Wyrd, odpowiadającą za przeznaczenie. 

Jamon wyprowadził trumnę, przenosząc ją do podziemi, jedynego miejsca, które można było wykorzystać jako cmentarz. Yvan znów padł na kolana, zanosząc się płaczem. Joanna oparła się o wampira, który objął ją ramieniem, dodając otuchy. Oto pożegnali kolejną osobę. Śmierć patrzyła w oczy im wszystkim.  Powoli każde z nich opuszczało pomieszczenie. W powietrzu nadal unosił się zapach szałwii. Turkusowowłosa przetarła twarz, spoglądając na plecy Kerosnhane, który jako ostatni opuścił pomieszczenie, zostawiając ją samą z czarnowłosym. 

 - Nevra, ja... - zaczęła, odsuwając się kawałek. Popatrzyła na niego wzrokiem pełnym powagi, a jednocześnie tak bardzo proszącym. - Ja już nie mogę. Chcę wyruszyć na poszukiwania. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz