PRZESZŁOŚĆ
Adrenalina. Takim słowem mogłam opisać codzienność w latach, gdy byłam jeszcze smarkaczem. Krążyła w moich żyłach bezustannie, niczym paliwo zasilające mój wygłodniały organizm, kiedy strach był pojęciem obcym. Oddychałam zanieczyszczonym powietrzem wielkiego miasta z szerokim uśmiechem na ustach. Nie było płaczu i zgrzytania zębami. Liczyła się walka, wygrana i terytorium poszerzające się, by za moment zmniejszyć swój zasięg. Bitwa o ziemię, o królestwo, o panowanie. Niekończący się ciąg. Zaśmiecone uliczki nie napawały niepewnością. Należały do mnie. Do mojej ekipy, załogi. Braci i sióstr. Drugiej rodziny.
Ciągłe planowanie strategii, włóczenie się w środku nocy z małym, czarnym scyzorykiem o czerwonej rękojeści przypiętym pod męską bluzą z szerokim kapturem, kastet spokojnie spoczywający w kieszeni bojówek, czekający na rozwój wydarzeń. Spotkania Królów wraz z obstawą, ochroną, negocjacje, nierzadko zakończone walką. Czajenie się za śmietnikiem i napaść. W pojedynkę lub w małych grupach. Radość po wygranej, motywacja po przegranej. Rewanż za poszkodowanych.
Ból towarzyszący po każdym ciosie, jednocześnie wzniecający pożądanie i chęć zemsty, odwetu. Rany okrywające drobne, smarkacze ciała, treningi, ćwiczenia. Blizny. Ucieczka przed policją, jednak bez uczucia ulgi. Nie było to coś potrzebnego. Wiedzieliśmy o wygranej. Byliśmy sprytnymi dzieciakami.
- Aśka, za tobą! - usłyszałam głos. Nie myślałam, reagowałam. Refleks był czymś naturalnym. Unik, wyprowadzenie ciosu, ponowny unik. Cios, ból, śmiech.
- Paweł! - krzyknęłam, natychmiastowo rzucając w jego kierunku zabezpieczonym nożem po obezwładnieniu przeciwnika. Kolejna wygrana. Zdobyty punkt.
Szczęśliwe, pełne dumy twarze towarzyszy, opuszczony budynek umeblowany niepotrzebnymi rzeczami zalegającymi na naszych strychach, bez przepychu. Własna siedziba, królestwo. Władza.
- Udało wam się - stwierdził nasz przywódca. - Poszerzyliśmy nasze terytorium. Jesteśmy na prowadzeniu.
- To było oczywiste - odparłam, przecierając wierzchem dłoni zaschniętą już krew w kąciku ust.
- Rodzice znów będą źli, co?
Parsknęłam śmiechem.
- Przyzwyczaili się. Przecież przynoszę im dumę, prawda?
Oczy przepełnione psychopatycznymi iskierkami, władczość nad niżej położonymi. Szkolenie nowych, pobieranie nauk od starszych. Nieustanne samodoskonalenie się. Piękno.
- Hej, to już pierwsza gimnazjum, co? I co dalej?
- Jak to co? Rodziny się nie zostawia - odpowiedziałam.
Moja codzienność, zaburzona przez nagłą przeprowadzkę, nieznoszącą sprzeciwu. Zrozumienie ze strony towarzyszy. Razem na zawsze, choćby w myślach. Prywatne spotkanie z przywódcą.
- Zacznij od nowa.
- Słucham? O czym Ty mówisz?
- O tym, że możesz zacząć nowe życie. Oczywiście dałabyś sobie radę zakładając własną rodzinę. Jednak nie rób tego. Poświęć się nauce, złagodniej.
- Przestań pieprzyć! - zareagowałam agresywnie - Moje życie jest takie, jak wasze! Krew w moich żyłach płynie z takim samym pulsem! Jesteśmy jednością, zawsze będziemy!
- Śmiesz przeciwstawić się moim rozkazom? - podniósł głos, jednak nie krzyknął. Uspokoiłam się. - Zawsze będziesz moją siostrą. Zawsze będę Twoim bratem. Zawsze będziemy jednością. Nigdy o sobie nie zapomnimy. Wiesz o tym, prawda?
- Wiem. Nie chcę odjeżdżać.
- Wiem. A ja nie chcę, abyś odchodziła. Tak jednak zadecydowało przeznaczenie.
- Nie przeznaczenie, a moi popieprzeni rodzice.
- Na jedno wychodzi.
Ból towarzyszący odejściu, psychiczne nastawianie się na ostateczne spotkanie. Gorzka prawda i nudna przyszłość malująca się przede mną była prawie jak wrota do nicości. Zerwanie więzi na długi czas. Pozostawienie wszystkiego w rękach następców. Przyjęcie do siebie wiadomości, że to koniec.
- Naprawdę odchodzisz? - spytał niski chłopiec stojący najbliżej mnie. Zdziwione miny towarzyszy napawały mnie goryczą.
- Tak.
- Nie wrócisz?
- Nie wróci. - Odpowiedział przywódca, patrząc na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie wrócę - przytaknęłam. Między nami zawiązała się niepisana obietnica.
- Gdzie?
- Miasteczko na wschód od nas, pół Polski.
- Odwiedzisz nas?
Przeniosłam wzrok na starszego o siedem lat chłopaka, a może już mężczyznę. Skinął głową, jakby w ramach pozwolenia.
- Odwiedzę.
Nowe otoczenie, nowi ludzie, nowa ja. Brzmi jak postanowienie noworoczne. Poniekąd tym właśnie było. Wkroczyłam między nieznane. Z nowym, wymuszonym obietnicą nastawieniem. Trud, ścisk zębów, wyuczony uśmiech i serdeczność. Nowe, nudne znajomości, niechętne wyjścia z domu. Nauka, zakupy, nielubiana dziewczęcość. Obcość. To nie ja.
Życzliwi nauczyciele, dobre stopnie, omijanie dalekim łukiem bójek i sprzeczek. Patrzenie tęsknym wzrokiem na ludzi tak podobnych do moich towarzyszy. Bezustanne patrzenie w przeszłość i przypominanie sobie słów przysięgi. Buzia zamknięta na kłódkę, tym samym odcinająca "nie mnie" od przeszłości. Zmiana.
Dwa lata gimnazjum dłużące się niczym trzy oddzielne życia. Lepsze traktowanie ze strony rodziców, pełnych dumy ze zmiany. Już prawie liceum, a wraz ze zbliżającym się czasem końca rosnąca chęć oderwania się, wyjazdu, zmienienia otoczenia. Postanowienie. Wyjazd za granicę.
Brak sprzeciwu ze strony rodziców. Zaufanie spowodowane nienagannym zachowaniem. Malująca się przede mną samodzielność, dojrzałość. Nowe życie, już trzecie w obecnym.
Powrót do starej rodziny, szczęśliwe twarze braci i sióstr, zaciekawione oczy nowych, nieznanych. Ciepłe przyjęcie ze strony zdziwionego przywódcy. Nie zapowiedziałam wizyty. Przeszłam przez nasze, teraz już ich, tereny w nowej odsłonie. Chciałam pokazać, że dotrzymuję obietnicy. Przemycone z rodzinnych barków ciastka i napoje, pobyt w opuszczonym budynku, w znajomych stronach, ze znajomymi ludźmi.
- Panienka nie połamie sobie paznokietków?
- No gdzie! To moja nowa broń! Wuah! - Złapałam za przegub Pawła, zaciskając na nim paznokcie. Śmiech, potarganie po ułożonych włosach.
- Świetnie sobie poradziłaś - pochwalił przywódca. Na jego twarzy zagościła nowa blizna. Nie pytałam skąd. Nie pytałam, gdzie podziały się niektóre osoby. Nie wtrącałam się. Przyszłam odwiedzić rodzinę bez możliwości wypytania o czas oraz o jego wykorzystanie. Nie pytałam o przejęte czy stracone tereny. Zatęskniłabym. Już tęskniłam, jednak nie dałam tego po sobie poznać. Duma mi na to nie pozwalała. Ale oni wiedzieli. Wszyscy razem i każdy z osobna. Oni byli świadomi mojej udręki. Nie rozdrapywali jednak moich ran.
- Gdzie teraz?
- Japonia. Tokio. Ikebukuro. Odjeżdżam na dłużej. Możliwe, że na zawsze.
- Rozumiem - przytaknął. - Cieszę się. Jestem z Ciebie naprawdę dumny. Wysyłaj pocztówki.
Parsknęłam śmiechem, patrząc na niego napełniającymi się łzami oczyma. Nie odpowiedział. Objął ramieniem, pogłaskał po włosach. My, wiecznie w biegu, wiecznie w bójkach, nieustannie przepełnieni adrenaliną posiadaliśmy względem siebie prawdziwe uczucia. Walczyliśmy za innych. Nikt nie znał powodów rywalizacji między poszczególnymi grupami. Ciągnęło się to od bardzo dawna, jeszcze zanim nasz przywódca stał się przywódcą, a poprzednik stał się przywódcą poprzednika. Zanim każdy z nas się urodził. To było. Nie pamiętałam, kiedy dokładnie wdarłam się w te szeregi ani co mną kierowało. Było to jak przyciąganie, świadomość, ze tu jest moje miejsce. I był to najlepszy wybór w moim życiu. Mimo obietnicy nie zdołałam odpuścić sobie potajemnych treningów. Jednak wiedziałam, że nie było to nic złego, a przywódca wiedział, że znajdę tę lukę w naszej niepisanej obietnicy. I chyba świadomie mi na to zezwolił. Nie chciał aż tak niszczyć mojego uwielbianego życia. Prawdopodobnie dlatego, że nigdy nie chciał się ze mną rozstawać. Wszyscy, bez wyjątku, rozumieliśmy się bez słów. Jak jeden organizm. On był sercem przepuszczającym krew, wprawiającym ją w obieg. Jedność.
Ponowne opuszczenie ekipy, ponowny ból, rozdzierający serce na pół. Mniejszy jednak, niż poprzednim razem. Cieszyłam się każdym dniem spędzonym z nimi i żywiłam swój wygłodniały organizm wspomnieniami. To był najlepszy etap mojego życia. Nigdy go nie zapomnę, tak jak nigdy z pamięci nie wylecą mi twarze moich towarzyszy. Pożegnałam ich szczerym uśmiechem, zostawiając na pamiątkę zarysowany kastet, ciemną bluzę oraz sznurówkę, by zawisła wraz z innymi, nielicznymi, na ramie tajemniczego obrazu przedstawiającego odciski naszych dłoni. Nie pozostawiłam jednak noża, zbyt mocno będąc do niego przywiązaną. I tym razem przywódca nie oponował. On rozumiał. Wszyscy rozumieli.
Tak malowała się moja przeszłość, szczelnie zamknięta w złotej szkatułce, na klucz spoczywający bezpiecznie w samym środku mojego serca. Przede mną zaś otworem stała Japonia, wraz ze mną, dumnie stąpającą po dzielnicy Tokio, Ikebukuro, w czerwonej niczym krew sukience, zmierzającą do nowego domu mieszczącego się w samym środku wyżej wymienionego miejsca. Oddychałam zanieczyszczonym powietrzem wielkiego miasta, oglądałam mieniące się w ciemności diody ogromnych sklepów i latarnie ustawione wzdłuż ruchliwej drogi. Czułam na sobie niepewne spojrzenia tubylców.
Wytrzymasz.
Dasz radę.
Obiecałaś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz