Rozdział 2

          Błysk. Jeden za drugim. Ikebukuro w środku nocy było doprawdy pięknym miejscem. Tysiące kolorowych świateł oświetlało drogę, rzucając swój blask na twarze ludzi, którzy zapatrzeni we własne życia pędzili niczym Shinkansen, każdy w swoją stronę. Ja, samotna wśród tłumu, czuła się jak niewidzialny byt. Stałam pośrodku wielkiego placu, ubrana w niebieski szkolny mundurek, z twarzą zwróconą ku tarczy księżyca, chłonąc z niego magię. Wiatr rozwiewał moje rozpuszczone włosy, tańczył z pojedynczymi kosmykami.

          Ludzie szeptali między sobą. Szum spowodowany przejeżdżającymi samochodami przyjemnie koił zmysły. Ten delikatny hałas miasta był lekarstwem dla mych uszu, czułam się jako nieodłączny pierwiastek tego miejsca. Zespoliłam się z nim. Każdym elementem swojego ciała czułam harmonię łączącą ją z tym miastem. Gdzieś w otchłani zdrowego rozsądku mrugała czerwona lampka starająca się przekazać, że coś jest nie tak, jednak uczucie błogości skutecznie odizolowało me myśli od tej informacji. Dzień w dzień żyłam ze świadomością, że nowość zaszczepiona w moim umyśle przejdzie każdą próbę. Przecież się zmieniłam. Zmusiłam się, by być kimś normalnym. Zerwałam z przeszłością. Porzuciłam prawdziwą siebie. Zdradziłam. 

         Cichy plusk wody wypuszczanej przez fontannę wygrywał muzykę, wkomponowując się w otoczenie. Sprawiał, że człowiek jednoczył się z otaczającym światem. Szepty milkły, jeden po drugim. Zostało ich tylko kilka. Wokoło kolorowi ludzie, trzymający się blisko siebie. 

Nie powinno mnie tu być

Śmiechy, ciche pokrzykiwania. Księżyc nieustannie rzucał magiczne światło na opustoszały prawie plac, jakby nie chciał uczestniczyć w Opuszczaniu. Nieustanny obserwator.

Rusz się

Odejdź

Wieczorna bryza zdmuchnęła ostatnie nieskażone społeczeństwo. Zostałam tylko ja, kolorowi ludzie i znak drogowy z impetem przemierzający środek placu.

   - Izaayaaaa-kun! - rozległ się przesączony nienawiścią męski głos, wypełniając całą tą ciszę. Wysoki, blondwłosy mężczyzna odziany w strój barmana, noszący przyciemniane okulary szykował się już do wyrwania kolejnego znaku. Moje oczy rozszerzyły się nieznacznie, rejestrując każdy możliwy ułamek dziejącego się przede mną wydarzenia. Moje ciało drgnęło, stopa przesunęła się o milimetry w kierunku mężczyzny. Ostatkiem sił powstrzymałam ruch. 

   - Shizu-chan! Co za miłe przywitanie! - zaświergotał ciemnowłosy mężczyzna stojący na krawędzi fontanny, bujając się w przód i w tył, nie tracąc przy tym równowagi. Ubrany był w czarny płaszcz ozdobiony jasnobrązowym puszkiem dookoła szerokiego kaptura. Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech, a wzrok skierowany był idealnie w tęczówki blondyna. Przełknęłam ślinę, próbując opanować drżące z podniecenia dłonie. 

   - Obiecałem ci, że cię zabiję, - stęknął, wyciągając znak z ziemi - gdy twoja noga postanie na tej dzielnicy. - Uniósł go ku górze, rzucając nim w bruneta. Ten zwinnie uskoczył, okręcając się wokół własnej osi, po czym ruszył w szaleńczy bieg, kierując się pomiędzy bloki, a tuż za nim rzucił się blondyn, nie łapiąc przy tym zadyszki. W międzyczasie usłyszałam głośny łomot, jaki wydał znak zderzający się z automatem do napojów. 

          Stałam tak bez ruchu, wpatrzona w małą szczelinę pomiędzy blokami, jakby wypatrując ich powrotu. Wiedziałam, że to złe, że nie powinnam. Zduszałam w sobie to uczucie szczęścia i nadziei, która momentalnie wypełniła całe moje zbolałe serce. Tęsknota. Przymknęłam oczy, biorąc głęboki oddech. Dłonie powoli przestawały drżeć, a mięśnie się rozluźniały. 

          Uciekłam z jednego miejsca, mając nadzieję na spokojną egzystencję. Trafiłam w sam środek walki pomiędzy dwoma mężczyznami. Muszę się usunąć w cień. Na bok. Z dala od tego wszystkiego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz