03. The Butler

          Ciche śpiewanie skowronków przyjemnie obudziło dziewczynę ze słodkiego snu. Będąc jeszcze na wpół przytomną, przekręciła się leniwie na drugi bok, ziewając cichutko, nie otwierając powiek, aby niechcący nie zaburzyć pięknego sennego marzenia. Wtuliła twarz w miękką kołdrę wsłuchując się w odgłosy natury. Zmarszczyła brwi słysząc skrzypnięcie podłogi nieopodal jej łóżka.
   - Ryusaki, do cholery, wstawaj! Mam masę raportów do wypełnienia, a Matsumoto jak zwykle zniknęła gdzieś na całą noc. No, już! - powiedział, w tym samym czasie zrywając z niej kołdrę.
   - Gdzie moje śniadanie? - Przyłożyła sobie dłoń do ust, by ukryć ziew, nie przerywając jednak kontaktu wzrokowego.
   - C-co? Jakie śniadanie? - Spytał z konsternacją.
   - Toushirou...
   - Kapitanie Hitsugaya.
   - Oh, jak mogłabym zwracać się do swojego kamerdynera tak oficjalnie? - spytała udając zdziwienie, następnie posyłając mu przesłodzony uśmiech.
Przez twarz chłopaka przebiegło zniesmaczenie. Zaklął cicho pod nosem, odwracając się tyłem do brunetki. Zauważalnym było, jak przez kilka chwil bił się z myślami. To spinał, to rozluźniał barki, otwierał usta, jakby próbując coś powiedzieć, zaprzeczyć, jednak żadne słowo nie było w stanie wydostać się z jego ust. Odetchnął cierpiętniczo, po czym odwracając się z powrotem do swojej podopiecznej ukłonił się lekko, lecz nad wyraz profesjonalnie, po czym udając pełen żalu głos, rzekł:
   - Wy-wybacz, panienko, że tak zaniedbałem swoje obowiązki – Kaoru uśmiechnęła się tylko, wyczuwając fałsz płynący z jego ust. Zresztą, nie było to niczym dziwnym, w końcu musiał się zmusić do tego, aby ugiąć kolana pod swoją oficerką. - Czy ma panienka jakieś sz-szczególne życzenia dotyczące jadłospisu? - Oh, jak on słodko się jąkał!
   - Wystarczy sałatka warzywna z ciepłą, zieloną herbatą.
Białowłosy ukłonił się, wychodząc z pomieszczenia, używając przy tym Shunpo, aby jak najszybciej zniknąć z jej oczu.
Jak umilić sobie jeden dzień spośród mnóstwa nudnych i monotonnych? To bardzo proste. Wystarczył jeden, mały, niewinny zakładzik, krótkie podśmiechiwanie się ze swojego Kapitana wmawiając mu tchórzostwo, wypowiedzenie dobrze znanej formułki "masz rację, i tak nie dałbyś rady" i nagle wszystko stoi otworem! Calutki dzień mogła mieć na usługach swojego Kapitana.
~*~
Na Dworze Czystych Dusz panowało nie lada poruszenie. Shinigami szeptali między sobą, taktownie odwracając się plecami do obiektu dzisiejszych plotek. Wyżsi rangą śmieli szeptać o wiele głośniej, wręcz bezpośrednio komentować zaistniałą sytuację. Po środku placu, tuż przed barokami dziesiątego oddziału nie wiadomo skąd pojawił się okrągły stoliczek, przy którym siedziała młoda, ciemnowłosa dziewczyna ubrana w turkusową suknię rodem ze średniowiecza. Tuż obok niej stał białowłosy chłopak, który lekko trzęsącymi się rękoma starał się nalać gorącej herbaty do filiżanki. 
   - Ryusaki - zaczął zwyczajowym, chłodnym tonem z wyczuwalną złością. Jego twarzy przyozdabiały pięknie pulsujące żyłki. - Ty chyba nie mówisz poważnie.
   - Ależ Toushiro-kun! Naprawdę cenię sobie twoje dobre rady, ale co do tego jestem pewna w stu procentach!
   - Zdajesz sobie sprawę, w jakiej sytuacji stawiasz mnie, jako kapitana? Mam... mam się przed tobą... Jesteś niepoważna.
Kaoru patrzyła na niego tak niewinnie, na ile było ją stać, udając, że nie ma bladego pojęcia, o co mu chodzi. Mijały kolejne minuty błogiej ciszy przerywanej cichymi szeptami dobiegającymi z ust innych mieszkańców Seireitei. W końcu, po długiej fazie milczenia, Toushiro zacisnął zęby, marszcząc przy tym gniewnie brwi, po czym ukląkł na jedno kolano, przykładając do serca dłoń zaciśniętą w pięść.
   - Yes, my Lady.
~*~
   - Hej! Toushiro-kun! Teraz idziemy tam, o, do tego drzewa!
   - Możesz przestać zachowywać się jak dziecko? - spytał rozdrażniony.
   - Oj, nie bądź taki! To zabawne! Nie robiłam tak od wieków!
   - Może dlatego, że jesteś za duża, aby nosić cię na barana?
   - Albo dlatego, że trafiłam do oddziału, którego kapitanem jest sztywniak - wymamrotała pod nosem.
   - Ryusaki... ja cie ostrzegam.
   - Patataj, koniku! Wiśta, wio!* Oi, no gdzie idziesz, przecież mówiłam, że na lewo!
~*~
         Czas płynął nieubłaganie. Perspektywa kończącego się dnia była iście dołująca, jednak mimo wszystko ciemnowłosa postanowiła odganiać od siebie te myśli. Dzisiejszy dzień był dla niej jedną ze szczęśliwszych chwil, jakie wydarzyły się w ostatnim czasie. Uśmiechnęła się do siebie, w myślach dopingując. Myślała nad tym od dłuższego czasu, ciągle nie mogąc się zdecydować. Niekończące się obiekcje, niepewność, a także nieśmiałość ciągle trzymały ją z dala od wykonania pewnej rzeczy. Tego dnia jednak myślała o tym długo i w końcu postanowiła postawić krok do przodu. Prawdą jest, że jej stan trwał już kilka miesięcy, co i raz wyniszczając jej organizm. Ale z tym koniec. Postanowiła. Gdy dzwon wybije godzinę dwunastą, wyzna mu swoje uczucia. Co prawda obmyśliła to całkiem nieźle; dzięki temu nie dość, że dotrzyma danego sobie słowa, to jeszcze uniknie kary za dzisiejsze występki! Wstała i zmierzyła do kuchni, z której białowłosy długo nie wychodził. Miał zrobić jej kanapki, niemożliwe, aby zajmowało to aż tyle czasu.
   - Toush... oh? Co się stało?
Hitsugaya stał nad stołem, trzymając w ręku ogromny nóż, próbując sprawnie rozsmarować masło na kromce chleba, która swoją drogą wyglądała, jakby przeżyła wojnę. Ryusaki zacisnęła usta w wąską linię, starając się ze wszystkich sił nie roześmiać. Wciągnęła powoli powietrze przez nos, obserwując uważnie jego zmarszczone brwi oraz bitwę, jaką toczył sam ze sobą.
    - N-nie umiesz zrobić kanapki?
   - Umiem! Wracaj do pokoju!
   - Przecież widać, że masz problem.
   - Bardzo dobrze sobie radzę, nie wtrącaj się. To będzie najlepsza kanapka jaką jadłaś w życiu.
  - Cóż... na pewno najbardziej... oryginalna? - chłopak nie odezwał się, próbując ponownie rozsmarować masło, które wcześniej było lekko twarde z zimna, przez co w chlebie zrobiły się dziury. Kaoru usiadła na krześle tuż przy stole, opierając podbródek o dłonie, bacznie obserwując przezabawne poczynania Toushirou.

~*~
         Ciepłe dłonie przyjemnie rozgrzewały stopy, wprawiając ciało w drżenie. Szczerze powiedziawszy pomysł na masaż wpadł jej do głowy niespodziewanie. Nie była pewna, czy może o to prosić, ale chęć odprężenia i swego rodzaju stworzenia klimatu wygrała. Leżała teraz na rozsuniętej kanapie w gabinecie Kapitana, wczuwając się w każdy ruch jego palców. Początkowo dotyk był nader intensywny, wręcz łaskoczący, jednak po chwili przyzwyczajenia do jego dłoni stało się to już tylko przyjemne. W tle leciała spokojna muzyka działająca kojąco na zmysły. Zegar rozbrzmiał donośnie wybijając północ, wyznaczającą koniec dzisiejszego dnia. To jej pora. 
   - Toushirou, chciałabym...
   - Niech Rozkruszy Cię Czarny Pies Rondanini - zaczął po cichu, wciąż nie przerywając wykonywanej czynności. Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi, spoglądając na niego pytająco. - Spójrz Na Siebie Z Przerażeniem I Wyrwij Sobie Gardło. Bakudou no kyuu - Hōrin.
Czerwone liny wystrzeliły spod palców białowłosego, ciasno spętując Ryusaki, nie pozwalając jej się poruszyć chociażby o milimetr.
   - Oi, Toushirou, co to ma znaczyć? Ej... ej, weź, przestań żartować.
   - Cały dzień byłem na twoich usługach, panienko. Teraz czas na to, by trochę się zemścić - powiedział, wyciągając spod poduszki piórko.
   - Nie nie nie... nie dotyka-aj! Ahahaha-ha Toushiro, nie, nie proszę, AAA no zostaw, nie, hahahhaha, proszę Toush... Kapi-iitanie! O boże, nie już, już stop! N-niee, ja nie chcę! Ja przep-praszam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz