02. Love is in the air

        Chłodny, jesienny wiatr targał jej włosy, plącząc je ze sobą. Kolorowe liście opuściły już gałęzie, by w wirującym tańcu opaść na błotnistą ziemię. Odcienie pomarańczu tańczyły ze sobą, dotykając się ledwie widocznie, zaledwie muskając się wzajemnie podczas chylącego się ku śmierci baletu. Szum samochodów ledwie docierał do jej uszu zagłuszony przez otaczające drzewa. Była z dala od zgiełku miasta znajdującego się nieopodal rodzinnej wioski. Matowymi oczami tempo wpatrywała sie w mały płomyczek ognia targany przez podmuch wiatru, lecz nawet ten nie był w stanie go zgasić. Wspomnienia przedzierały się boleśnie przez jej myśli, wkłuwając ciernie w zbolałe serce.

Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
Staliśmy po środku peronu, w strugach deszczu, oboje zdyszani po niedawnym biegu. Ostatni pociąg odjechał nam tuż przed nosami, pozostawiając jedynie po sobie znikające światła. Popatrzyliśmy wtedy na siebie, a ja, próbując pozbyć się złości, wybuchłam długim, niekontrolowanym śmiechem. Praktycznie tego nie skomentowałeś, na Twoich ustach zagościł wtedy delikatny, ledwie zauważalny uśmiech. Zauważyłam go mimo ciemności. Towarzyszyła nam tylko jedna lampa, która oświetlała nasze czerwone od mrozu twarze. Widząc, że nie planujesz do mnie podejść, to ja zrobiłam to za Ciebie. Schowałam dumę do kieszeni, nie czekałam na krok mężczyzny. Po prostu podeszłam, delikatnie tanecznym krokiem, po czym wpatrzyłam się w Twoje tęczówki, siląc na uroczy uśmiech.
   -Ryusaki Kaoru.

Pamiętasz nasz pierwszy uścisk dłoni?
Nie taki, którym się witasz. To było tuż po wigilii, nieznani nam ludzie spacerowali pomiędzy świątyniami, po drodze zatrzymując się przy przydrożnych straganach oferujących ciepłe jedzenie. Chcąc uniknąć tego zgiełku, zabrałeś mnie zdala od niego, na klif znajdujący się za niewielkim lasem. Gwiazdy tego dnia były najzwyczaj piękne, a tarcza ksieżyca była w pełni zarysowana. Odbijał się on od spokojnej wodu oceanu. Patrzyliśmy na nie jak zaklęci, nie odzywając się od siebie. Myślę, że oboje czuliśmy magię tej chwili. Poczułam ciepło na palcach, coraz to bardziej okrywające moją dłoń. Odwróciłam się w Twoją stronę, z rozszerzonymi źrenicami i coraz to silniejszymi rumieńcami na licach. Całe szczęście, mogłam zrzucić to na zimno. Ukryłeś twarz w swoim turkusowym szaliku, wzmacniając uścisk. Uśmiechnęłam się nieśmiało, wsuwając palce pomiędzy Twoje. Podeszłam nawet pół kroku bliżej, by bardziej czuć bijące od Ciebie ciepło. To właśnie tego dnia zostaliśmy parą. Nie był to związek przypisany słowami, jednak nasze serca rozumiały się wzajemnie.

Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek?
Niepewne spojrzenia, pełne zawstydzenia. Spacerowaliśmy wtedy po parku, w jesienny, ciepły wieczór. Oboje owinęliśmy nasze szyje długim, wełnianym szalikiem od Twojej babci i tak szliśmy przez mieniące się pomarańczą alejki, obejmując się wzajemnie. Tego dnia park świecił pustkami, jedynie kilka bezdomnych kotów ganiało się pomiędzy drzewami, próbując w międzyczasie złapać opadające na ziemię liście. Twoje włosy jeszcze bardziej niż zawsze zwiastowały nadejście zimy, zawsze się z tego śmiałam. Nie lubiłeś tego, zawsze groźnym głosem upominałeś, bym przestała. Bagatelizowałam to. Wpatrywaliśmy się przed siebie, w potężne drzewa rosnące wzdłuż alejek. Zaśmiałam się wtedy, przypominając śmieszny żart. Nie byłam w stanie jednak Ci go opowiedzieć. Twoje palce delikatnie dotknęły mojego podbródka, zwracając mą twarz ku Twojej. Twoje turkusowe tęczówki biły niewyobrażalną tęsknotą. Zbliżyłeś swą twarz, powodując w mojej klatce piersiowej istny galop. Robiłeś to niepewnie, samemu czerwieniąc się na policzkach. Przymknęłam powieki, czując Twoje delikatne wargi na swoich, nadzwyczaj ciepłe, rozgrzewające. Idealne na tak zimowe wieczory. Nasz pierwszy pocałunek nie był idealny, gubiliśmy się w tym. Jednak na pewno był wyjątkowy. Nigdy go nie zapomnę.
 
Pamiętam wszystkie spędzone razem chwile. Chcę je pamiętać i muszę pamiętać. Nie mogę nigdy ich zapomnieć. Muszą tkwić w moim sercu, wbijając się w nie jak ciernie, by nigdy nie dać o sobie zapomnieć. Nie chcę Cię zapomnieć. Inni już zapomnieli. Już dawno wymazali Cię z pamięci, nie pozostawiając po Tobie żadnego wspomnienia, choćby najmniejszego.

Pamiętasz noc, podczas której pierwszy raz wyznaliśmy sobie uczucia?
Mimo, że każdy już o nich wiedział, my zrobiliśmy to dopiero po długim czasie. Do teraz myślę, że nikt nie potrafił tak pięknie mówić o miłości, jak Ty. Nikt nie potrafił być tak poważny, nikogo głos nie wdarłby się w moje wnętrze z taką siłą, z takim pięknem. Szeptałeś słowa do mojego ucha, co i raz zerkając głęboko w moje oczy, sunąc delikatnie palcami po moim ciele. Cała drżałam pod Twoim dotykiem, pragnąc go więcej. Składałeś delikatne pocałunki, naznaczając mnie. Czoło, powieki, policzki. Kąciki ust. Rozgrzewałeś moje serce samym swoim istnieniem. Pokochałam Cię bez pamięci. Po tej nocy zupełnie straciłam dla Ciebie głowę. Nie było już odwrotu. Eksplodowałam w środku miłością do Ciebie. Myślę, że czułeś to samo.

Pamiętasz, kiedy to wszystko się skończyło?
To była chwila. Pisk opon, krzyk, syreny, zbiorowisko ludzi, płacze, jęki, szarpanina, przepychanka. I ja, stojąca po przeciwnej stronie pasów, z opuszczonymi wzdłuż ciała dłońmi, otwartą buzią, tracącą grunt pod nogami. Opadłam bezsilnie na ziemię, nie mając siły by się podnieść. Mała kropla krwi spływała mi po policzku. Dosięgnęła nawet do mnie, jakby jakaś część Ciebie chciała się ze mną pożegnać. Wyłączyłam się.

         Stoję tu teraz, po środku lasu, z dala od zgiełku miasta, przed Twoim grobem, Toushiro. Co kilka dni zmieniam szalik okrywający krzyż, ten sam, którym byliśmy okryci. Siedzę tu z Tobą, rozmawiam. To daje mi szczęście i poczucie, że może tam gdzieś w górze, że może mnie po prostu słyszysz. Chciałabym, żebyś słyszał, Toushiro. Żeby każde moje słowo dotarło do Twoich uszu. Żeby to wszystko nie znikło. Żebym wiedziała, że było, i że było prawdziwe. Że tego nie wymyśliłam.
Samotna łza spłynęła po jej policzku, pozostawiając po obie mokry ślad. Wiatr dalej targał jej włosy, mrożąc policzki. Słońce chyliło się ku zachodowi. Planowała wrócić do ciepłego domu, jednak coś ją powstrzymywało. Nastała wszechogarniająca cisza. Odetchnęła głęboko, wypuszczając powoli powietrze, które tworzyło parę, niczym dym papierosowy. Odwróciła się na pięcie, zastygając w bezruchu. Otworzyła usta, by za chwilę je zamknąć. Chciała upaść. Chciała biec. Chciała krzyknąć, milcząc. Chciała...
   - Witaj, Kaoru. Przepraszam... Wyrosłem trochę.
Hej, Toushiro... Pamiętasz nasze ponowne spotkanie?
Pojawiłeś się przede mną niczym duch, w czarnobiałym odzieniu, dużo wyższy, silniejszy... mężniejszy. Nie byliśmy już równi, musiałam zadzierać głowę ku górze, by spokojnie obserwować Twoje morskie tęczówki. Nie zmieniłeś się, Toushiro. Nadal byłeś poważny, rzadko się uśmiechałeś, miałeś groźny, pouczający głos. Nic się nie zmieniłeś... Nie zmieniła się nawet Twoja miłość.
Moja miłość.
Nasza miłość.
Kocham Cię, Toushiro. 

Podpisano,
Hitsugaya Kaori.
~*~
- Toushiro! Gdzie, do cholery, moje śniadanie!
- Wstań i sobie zrób!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz